sobota, 30 maja 2009

Jedziemy

Jesteśmy prawie spakowani. Torby i wózek już w aucie. Jeszcze tylko kilka podręcznych rzeczy, butelki i termos z ciepłą wodą, kilka zabawek dla dzieci, kanapki na drogę...

Muszę jeszcze chatę ogarnąć, pozmywać gary i wynieść śmieci (coby miło było wracać do domu po wakacjach).

A wyjeżdżamy ok. 22.00, jak dzieciaki zmorzy sen. Ciekawe czy Lena będzie chorowała, czy dojedziemy spokojnie na miejsce :)

czwartek, 28 maja 2009

Jedziemy nad morze

Jak ja się zapakuję w mały bagażnik samochodu służbowego T? Nie mam zielonego pojęcia. Ubrania dzieciaków i moje, wózek-kolumbryna dla dwójki, jakieś zabawki dla Leny, zapas mleka i słoików dla Iwcia (bo a nuż tam nie będzie i co ja zrobię?). Nie wiem jak tego dokonam, bo bagażnik wyjątkowo mały jest...
Listę rzeczy do zabrania już mam i wydaje się być kompletna. Trzy dni ją uzupełniałam i chyba wszystko na niej umieściłam.
Jutro zacznę wszystko upychać w torbach i zobaczymy ile tego jest. W razie czego będziemy odejmować i eliminować.

W poniedziałek zdjęliśmy szwy Lenie. To znaczy chirurg zdjął nie my :). Bardzo miły pan chirurg, który miał tak dobre podejście do dzieci, że Lena nawet nie zapłakała. A przecie z niej taki boi dudek. T poszedł z Iwciem na spacer a ja z Leną poszłyśmy do przychodni. Wygląda na to, że Lena lubi ze mną "gdzieś" chodzić, bo miała radość że ma mamę tylko dla siebie... nic to, że okoliczność mało komfortowa.
Rana dobrze się goi. Na chwilę obecną ma jeszcze założone plasterki ściągające, które mają zapobiec ewentualnemu rozejściu się rany. Ale na rozejście się raczej nie zanosi. No i po zdjęciu plasterków muszę szczególnie chronić bliznę przed opalaniem, więc cały czas ma być przykryta grubą warstwą blokera słonecznego.
Kupiłam też mega drogą maść na blizny. 14ml i 90 zł za maść Veraderm. Pewnie zejdzie tego kilka tubek, bo mamy smarować 2 razy dziennie przez 2 miesiące. No ale najważniejsze, by blizna była jak najmniejsza, jak najmniej widoczna.

Dziś. Jestem w łazience. Dzieci w pokoju Leny, zaraz obok łazienki. Nagle słyszę płacz Iwcia. Zaglądam do pokoju, Iwo się uspakaja, Lena siedzi z grzebieniem w ręku i udaje niewiniątko. Podchodzę do Iwcia, przytulam by nie płakał, widzę że ma zaczerwienioną główkę. Lena patrzy na mnie niewinnie. Pytam "Lenusiu, co zrobiłaś Iwciowi?". A Lena na to "nowe kuku". No po prostu rozbroiła mnie. Ale grzebień skonfiskowałam. Bo co tu czesać, jak Iwcio ma ledwie meszek na głowie :)

Iwusiowi zęby idą. Wczoraj wyszła druga jedynka. Jest marudny i stracił apetyt. Najchętniej je tylko mleko i kaszę z butli. Dziś w zlewie wylądowała zawartość miseczki drugiego śniadania (czyli kasza z owocami) i obiadu (zupka jarzynowa z indykiem). Ale butla mleka wciągnięta. Pewnie rozdrażniony przez te zęby i bolą go dziąsełka.

A ja nadal chora. Kończę antybiotyk. A od dziś znów boli mnie gardło. Koszmar jakiś.

No i jeszcze jedno - zakończyła się moja produkcja mleka. Przeszliśmy całkowicie na sztuczny pokarm. Teraz Iwo zamiast na widok moich piersi, trzęsie się z niecierpliwości na widok pełnej butelki mleka :)))

środa, 20 maja 2009

Szpital

Niedziela jak to niedziela, zaczęła się leniwie. Dodatkowo aura za oknem nastrajała to wypicia kolejnej kawy. Zachmurzone niebie nie sprzyjało spacerom z dziećmi. Na popołudnie zapowiadali poprawę pogody, słońce i ciepło. Miałam iść z maluchami na spacer ale odłożyłam to na popołudniu, na po obiedzie. I cały czas mam wyrzuty sumienia "a co byłoby gdybym jednak poszła na ten spacer"...

Ok. 10:30 Lena robiła siusiu na nocnik. Zrobiła a ja poszłam do łazienki po kawałek papieru toaletowego by wytrzeć jej pupę. Wracam a Lena zamiast poczekać na wytarcie zaczyna uciekać... ze spodniami i majtkami między nogami. I nagle huk, głuchy odgłos uderzenia głową o ceglany murek w kuchni. Boże, ile myśli w ciągu tej chwili przetoczyło mi się przez głowę. Sekunda i byłam przy niej, sekunda i podnosiłam ją z podłogi. I wiedziałam, że to nie było zwykłe "bam". I szybka myśl "Boże, żeby to nie było oko". Rana na czole, która krwawiła koszmarnie. 1,5 cm nad okiem.

Siedziałam na podłodze w kuchni. Przytulałam Lenę do piersi jedną ręką. Drugą trzymałam rozłażącą się skórę na czole. Krew zalewała jej buzię, przeciekała między moimi palcami. T biegał w tę i z powrotem nie mogąc zebrać myśli, nie mogąc podjąć decyzji co powinien zrobić najpierw. Znalazłam w sobie tyle siły by mu pomóc, by podpowiedzieć ...

Najpierw telefon na 112 z komórki. Niestety nie było możliwości przełączenia na pogotowie. Telefon na 999 z domowego. Nikt nie odbierał. Telefon do prywatnych karetek Falka, odmówili przyjazdu bo nie mamy abonamentu. Ponowny telefon na 999, odebrali ale informują że karetka przyjedzie może najwcześniej za 1 godzinę a może i nie, bo teraz karetek nie mają. Proponują byśmy sami pojechali do szpitala. Informują, że powinniśmy jechać do szpitala MSWiA na Wołoską.

Pojechaliśmy. Iwo w bodziaku i spodenkach dresowych, z gołą głową i stopami, przykryty byle jak narzuconym sweterkiem. Książeczka zdrowia złapana w biegu - T z przejęcia zabrał książeczkę Iwusia zamiast Leny. A pokazałam mu palcem, która jest Leny. Pojechaliśmy, ja przez całą drogę trzymałam Lenę na kolanach tak by móc trzymać jej rozłażące się czoło.
Dojechaliśmy na Wołoską. Wpadamy na ostry dyżur a tu nas informują, że nam nie pomogą bo się nie zajmują takimi przypadkami. Nie mniej jednak zachowują się super - dają nam transport erką do szpitala dziecięcego na ul. Działdowskiej w Warszawie.
Erka jedzie wolno, tak by T z Iwusiem w foteliku, za nami nadąrzył.

Na Izbie Przyjęć Lenie zaszywają dziurę w czole. Lena płacze strasznie. Jest przestraszona. Nie zostajemy w szpitalu, wracamy do domu.

Po powrocie Lena jest przygaszona, osowiała. Leży na kanapie i ogląda bajki. Nie ma chęci na jedzenie, podgryza suchą bułkę i popija wodą.
O 15:30 Lena wymiotuje po raz pierwszy. Potem jeszcze raz o 17:00. Zadzwoniłam do szpitala. Każą przyjechać i uprzedzają, że Lena zostanie w szpitalu zatrzymana na obserwację.
Przerażenie. Szybka burza mózgu, jak wszystko zorganizować, co z Iwusiem, co zapakować do szpitala. Telefon do mamy, przyjedzie do Iwusia. Zostawiam Lenę w objęciach taty i szybko pakuję torbę do szpitala. Nie mam pojęcia co będzie przydatne a co nie, więc wrzucam wszystko co wydaje mi się że będzie potrzebne.

Po przyjeździe do szpitala odpowiadamy na setki pytań. W końcu o 19:50 zostajemy przyjęci na oddział. A właściwie to Lena zostaje przyjęta :) Dostaje miejscówkę w małej sali, z dwoma innymi dziewczynkami. Jedna ma na imię Kamila a druga Martynka. Lena dostaje kroplówkę i po tej kroplówce, po 10 minutach skapywania płynu, Lena odżywa. Uśmiecha się do wszystkich, jest uśmiechnięta i radosna. Pokusiłam się nawet o to by zapytać, czy nie dosypują do kroplówek jakiegoś "głupiego jasia" bo Lena była taka inna niż na co dzień. Pielęgniarka zapewniła mnie, że nie. Ale i tak jej nie wierzę.

Lena usnęła o 22:30. Długo głaskałam ją po główce zanim usnęła. Nie mogła się skupić. A potem przez całą noc co 2 godziny mierzono jej ciśnienie... Na szczęście czasami udało się zmierzyć jej ciśnienie bez obudzenia. Ja całą noc przespałam na 2 krzesłach przykryta polarem. Nie powiem bym była wyspana po tej nocy. Powykręcana we wszystkie strony przespałam jednym ciągiem może 2 godziny. Reszta to szarpany sen kilka razy po 30 minut.

Lena pospała do 5:30. Obudziła ją pielęgniarka mierzeniem ciśnienia. Szkoda, bo pewnie jeszcze by pospała, a tak musiała wstać i urządzać poranne spacery po korytarzu. A że była cały czas podpięta do kroplówki to prowadziłyśmy przed sobą stojak z buteleczką. Potem Lena straciła werwę i humor. Cały czas powtarzała, ze chce do domu, że chce chlebka, że chce chrupek (czyli płatków z mlekiem). Przepiękny był widok kiedy dostała na śniadanie do zjedzenia 2 kanapeczki z szyneczką. Nigdy tak pięknie nie jadła kanapek :) I humor wrócił.

Ostatecznie wybłagałam wypuszczenie ze szpitala w poniedziałek popołudniu. Chcieli nas przetrzymać jeszcze jedną noc. Wyszłyśmy na przepustkę, a wypis ze szpitala otrzymaliśmy dnia następnego rano.

Lena już więcej nie wymiotowała. Przez cały pobyt w szpitalu nie wymiotowała ani razu.

A dziś jak zawsze miała swoje humory i muchy w nosie.

Ale i tak ją kocham najmocniej na świecie.

Jak widzę biegnącą Lenę serce mi staje ze strachu by się nic nie wydarzyło.

Jeszcze tylko zdjęcie tych 3 szwów w poniedziałek i potem smarowanie blizny tak, by ślad był jak najmniejszy.

Koszmarny wypadek. Mam nadzieję, że nie dane będzie mi doświadczać takich zdarzeń w życiu moich dzieci.

sobota, 16 maja 2009

Sobota

Tata wrócił wczoraj po 4 dniowej nieobecności. Lena stęskniona wcale nie chciała iść spać. A dziś rano z tego wszystkiego wstała o 5:30 bo chciała tatę zobaczyć :)
Poszliśmy rano na spacer. T niechętnie, bo nie lubi spacerów ale czuł obowiązek. Dzieciaki się pospały w wózku. Zrobiliśmy zakupy i właściwie po 40 minutach spaceru deszcz nas zagonił do domu.
Teraz Lena śpi z Tatą, Iwo śpi ze smokiem a ja się biorę za obiad. Dziś będzie zupa z cukinii z gorgonzolą. Mam nadzieję, że będzie pyszna i wszystkim będzie smakowała. Taki plan mamy, by wyeliminować mięso z diety. Zobaczymy czy wytrzymamy i czy damy radę pokonać własne słabości. Może jak będziemy sobie powtarzali, że to dla własnego zdrowia???

Idę gotować :)

czwartek, 14 maja 2009

U lekarza

Wczoraj byliśmy u lekarza. Zaangażowałam moją mamę/babcię Krysię. I to był świetny pomysł. Początkowo kierowałam się potrzebą posiadania samochodu, więc musiałam pożyczyć od rodziców bo T pojechał w siną dal i jeszcze nie wrócił. Ostatecznie jednak mama pomagała przy dziecku, które nie było w danej chwili badane. I było super. Inaczej spociłabym się jak ruda mysz a tak było nawet przyjemnie.
Oczywiście nie obyło się bez wymiotów. Lena jak zawsze zwymiotowała po 30 minutach jazdy. To i tak postęp bo ostatnio wymiotowała po 20 minutach. Bidusia jest z tymi wymiotami.
To ją tak roztroiło, że u Pani doktor w gabinecie narobiła niezłego zamieszania. Nie chciała się rozebrać, nie chciała się zważyć, nie chciała pokazać gardła. Ostatecznie za obietnicę spaceru z lodami udało się zakończyć badanie sukcesem. A Pani doktor skwitowała, że asertywność ma świetnie rozwiniętą :)
Ostatecznie Lena mając 2 lata i 2 miesiące waży 12,2 kg i mierzy 91 cm. Wagowo w 50 centylu a wzrostowo w 90.

Iwcio mając 7 miesięcy waży 9,4 kg a mierzy 75cm. Duży facet. No i dzielny. Jedno z boleśniejszych szczepień jakim jest szczepienie przeciwko żółtaczce przyjąć z jednym małym jęknięciem, bez jednej łzy. A na koniec posłał jeden ze swoich słodkich uśmiechów zaskoczonej taką postawą małego pielęgniarce.

A po badaniach urządziliśmy sobie 4 godzinny spacer... oczywiście z obiecanymi Lenusi lodami. :)

czwartek, 7 maja 2009

Po chorobie

Przepędziliśmy zarazę :)
Nareszcie.
Ja jeszcze kaszlę, ale dzieciaki zdrowe.

Iwo 2 maja przywitał swoim pierwszym zębem. Zadzwonił na metalowej łyżeczce, którą jadł poranną kaszę. Hmmm, a potem podczas jednego z karmień piersią zaatakował mnie tym zębem. Czyli mój syn ma już pierwszą broń - zęba :)

Lena ostatnio wysypia się w nocy. Śpi całą noc ślicznie i wstaje o 7:30. Dziś pospała nawet do 8:00. Drzemki dziennej już nie będzie, ale za to będzie świetny humor. I to mi wystarczy.

Iwo zaczął gadać po swojemu... pierwsze "słowo" - babababa. No cóż, babcia się cieszy :))

Lena za to zaczyna gadać ludzkim głosem. Coraz więcej po nas powtarza.
I uparcie trenuje podskakiwanie na obu nóżkach.
I coraz lepiej jej idzie z sikaniem i kupkaniem na nocnik. Pielucha właściwie zakładana jest tylko na noc. W ciągu dnia chodzi bez pieluchy i nie ma wpadek. Ostatnia była w sobotę, bo Lena nie chciała usiąść na nocnik przed wyjściem z domu. Tak się jej spieszyło by wyjść... no i było zmienianie majtek i spodni.
No ale jest naprawdę super rewelacyjnie.

Ale żeby nie było super ekstra, to Lena ma taki rewelacyjny humor ostatnio, że ją energia roznosi. A jak ją energia roznosi to musi ją gdzieś rozładować. Iwciowi się dostaje. Pewnie z miłości ale i tak muszę bronić jego głowy po której ostatnio Lena lubi jeździć samochodzikami.

Muszę zabrać Lenę do fryzjera... może dziś się uda.

A w środę w przyszłym tygodniu mamy wizytę u lekarza z obojgiem dzieciaków. Muszę skombinować transport bo T wyjeżdża w delegację i samochodu nie będę mieć. A do lekarza muszę samochodem dojechać. Już 2 razy wizytę przekładałam. Chciałabym mieć to już za sobą. Bilans dwulatka u Lenusi i szczepienie żółtaczką u Iwcia.
Może moja mama by przyjechała... albo ojciec... jeszcze nie wiem, muszę z nimi pogadać.