piątek, 30 października 2009

I znów katar

Normalnie oszaleję, jak nie sraczka to katar...

W weekend dzieciaki się wybawiły.
W piątek przyjechał mój brat z rodziną, więc Lena wybawiła się z Robertem. Biegali, szaleństwo na maksa.
W sobotę byli u nas Ania z Jackiem i Agnieszką. Fajny dzień, pełen krzyku, śmiechu i wyścigów. Lena wariowała z Jackiem, Aga z Iwciem bawili się jakby razem ale osobno, a ja mogłam sobie pogadać z Anią. Dobrze, że T czasami wyjeżdża :) są zalety :) Było tak fajnie w tę sobotę. Było pyszne ciasto, którym zajadały się dzieciaki. Były rurki z kremem i Zygmuntówki :) Dzięki Ani wiem jak smakuje nowe ciastko stolicy. Jednak bywa zaściankowo w tym piakowym grodzie ;)

No a jeszcze w niedzielę wybrałam się z Leną do naszego, miejskiego ośrodka kultury na przedstawienie "stoliczku nakryj się". Dobrze, że poszliśmy wcześniej bo tyle było dzieci, że niektóre musiały odejść z kwitkiem bo nie były w stanie wejść do sali. Lena w skupieniu i zapatrzeniu przesiedziała na moich kolanach całe przedstawienie.

A od środy znów gile.
Lena od środy, Iwo od dziś.
I to tak niewinnie się zaczęło. Jedno smarknięcie z nocy... i dopiero koło południa i popołudniu okazało się, że to początek kataru.
No i dzisiejsza noc - Iwo prawie wcale nie spał bo nie mógł spać przez zatykający się nos....
No i jeszcze zaraziliśmy Nataszę...
Mam poczucie winy giganta ... nie fajnie jest, gdy dzieciaki chorują...

Idę do kuchni - obiad czeka... i trzebaby sprzątnąć bałagan po śniadaniu... a potem pewnie, mimo kataru wyjdziemy na spacer. Dobrze choć, że zakupy do lodówki zrobiłam z samego rana w sklepie internetowym i przyjadą wieczorem... nie muszę się martwić o zaopatrzenie.

poniedziałek, 19 października 2009

Chorujemy

Pochorowaliśmy się...

Lena ma się już lepiej. Wszystko wraca powoli do normy i apetyt coraz lepszy. Tylko jakaś taka osowiała jest...
Iwo natomiast puszcza bąki i robi milion kup w pieluchę. Jest marudny i nie ma apetytu.
Na szczęście oboje nie mają gorączki, chcą się bawić i są uśmiechnięci.

Gdzie myśmy to cholerstwo złapali?
Bo i mnie coś brzuch pobolewał i mdliło. Ale ja to ja, szkoda dzieci. Dobrze, że lekko to przechodzą.

Ładnie dziś. Dzieci śpią. Jak się wyśpią idziemy na spacer. Może Lena trochę pobiega i będzie lepiej spała. Bo ostatnio wstaje o 5:30. Normalnie wcześniej niż kury sąsiada. Iwo by jeszcze pospał to ta wpada do naszej sypialni i trzaska drzwiami... z takim rozpędem wpada. A za oknem jeszcze ciemno. T zwykle wstaje i idzie z nią do jej pokoju. Lena sama się ubiera i czeka aż tata się ubierze i koniecznie musi iść na dół zjeść śniadanie. O 6:00 rano. Co za pora .... Może jak dziś ją przegonię po parku to jutro pośpi dłużej?

sobota, 17 października 2009

Słodziara

Lena histeryczka, płaczka i wrzaskun potrafi być słodziarą.
Wieczory wygladają tak, że Iwo "idzie" spać pierwszy. Ostanio trudno jest mu dotrzymać do 20:00. Zasypia zaraz po 19:00. I nie wie, że omija go czytanie bajki na dobranoc :)
Lena leżąca w łóżeczku, słucha z uwagą. Nie pozwala przekręcać kartek, bo to jej zadanie. I koniecznie musi opowiadać co widzi na obrazkach.
Ostatnio rozbraja mnie tym, że dokładnie wie o czym jest bajka i dopowiada tekst bajki. Rozczula mnie to, jak bardzo jest już duża, jaka rozumna. Moje małe, kochane słoneczko już takie duże jest. Czy ja kiedy kolwiek będę gotowa by wypuścić ją spod moich skrzydeł?
Wczoraj rozmawiałam z koleżanką, powiedziała że robię źle że nie puszczam mojej dwuipół latki na zajęcia w przedszkolach.
Tyle tylko, że moim zdaniem w tym wieku, nie edukacja i uczenie rymowanek jest najważniejsze. Moim zdaniem, najważniejsze jest budowanie więzi emocjonalnej z dzieckiem. Wierzę, że to nasze długie "siedzenie" w domu razem zaowocuje przyjaźnią. Chciałabym mieć w swoich dzieciach przyjaciół.
Kocham nad życie te moje dwa bąble przesłodkie. Choć są chwile, że bym się chętnie katapultowała w kosmos... pewnie dlatego mój mąż nie pomyślał o katapulcie w domu... muszę z nim o tym porozmawiać :)

idą święta

Jakoś tak padający śnieg nastroił mnie świątecznie...
Zastanawiam się nad prezentami, choinką, bombkami i pierogami z kapustą.

T wrócił w czwartek w nocy. Jak miło.
W piątek od rana dawała tak czadu, bo tatuś jest więc płaczem więcej jest w stanie zdziałać niż jak tatusia brak. Więc od rana wycie. Potem się to jakoś uspokoiło i popołudniu było możliwie. A wieczorem było fajnie :)
Na obiad była zupa ogórkowa i nie wiem co się stało, ale Lena nie chciała jeść kolacji a w nocy zwymiotowała chyba też tę zupę, bo były kawałki tartego ogórka. Była też rzadka kupa w pieluszce. No i co to było? Nie przyjęła się zupa? Zaszkodziła śmietana zamiast jogurtu? A może to jakaś grypa żołądkowa... mam nadzieję, że jednak nie.

Teraz Iwo śpi, Lena ogląda bajki... a ja mam sobotę.
T pojechał na Bartycką szukać klosika do halogenu. W zeszłą sobotę chciał to lepiej osadzić, stracił równowagę i klosik spadł na podłogę. Rozbił się w drobny mak. Ciekawe czy znajdzie identyczny... czy będziemy musieli całe 6 wymieniać.

Oj, martwię się by mi się dzieci nie pochorowały, by to był jednorazowy incydent a nie jakiś rota wirus.

czwartek, 15 października 2009

Świetny dzień

No naprawdę świetny dzień, nie ma co...

1. Dziewczyna, która przyjechała do nas na rekonesans, wypadła jakoś blado. No dobra, czepiam się. Naprawdę sympatyczna, naprawdę miła. Ale jakaś taka bez iskry, werwy i przekonania, że właśnie to chciałaby robić te kilka dni w tygodniu... te kilka godzin w tygodniu. Obie mamy wątpliwości co do tego, czy podoła dojazdom. Jednak ma zamiar jeździć komunikacją miejską i podmiejską z Ursynowa... no nie wiem czy długo tak pociągnie, szczególnie zimą kiedy szaro i buro za oknem i szybko robi się ciemno.

2. Zadzwoniła Pani z Urzędu Skarbowego, że znów mają moje papiery odnośnie VATu na biurku, znów chce wyjaśnień, znów mam składać tony papieru... bo szefowa nie zaakceptowała, bo ma wątpliwości. Kurcze, dzisiejszy wieczór przed kompem na pisaniu pism i robieniu setek kopii faktur, które już zostały złożone kiedyś tam... no masz Ci los.

3. Kupiłam na zaprzyjaźnionym forum kapsułki z kawą... kurczaki blade, czemu jestem takim baranem by nie sprawdzić że Nespresso ma ekspresy profesjonalne i takie do domu? No czemu? I teraz mam 50 kapsułek do ekspresu domowego, a mam profesjonalny. Kawa mi się kończy, muszę zamówić... wydałam bez sensu 45 zł. Może na allegro wystawić? Trzeba być baranem...

4. No i jeszcze ta bluzeczka. Śliczna tylko ma jeden mankament, ma dziurę na ramieniu. Lena już ją nosi, bo się jej podoba. Kolorystycznie jej ślicznie. Będę się uczyła cerowania bluzek... Tylko gdyby mi dziewczyna napisała że bluzeczka ma przetarcie/dziurę to bym jej nie kupiła...


Z dobrych rzeczy, Lena i Iwuś świetnie się dziś razem bawią. Lena tylko kilka razy poklepała Iwcia po głowie, ale ten nawet nie zareagował. No i jedno podrapanie ze śladem na policzku... ale i tak jest naprawdę świetnie.

T mógłby zadzwonić... tęskni mi się już za nim :)

Śnieg

Wczoraj padał pierwszy śnieg.
Leży do dziś. Zimno jest. 1 stopień na plusie ... brrrr.... a koniecznie muszę wyjść z dziećmi. Raz, że lodówka opustoszała a główny dostawca pożywienia, czyli T jest w delegacji i wraca jutro. Dwa, to muszę iść na pocztę wysłać paczki z ubrankami. No przecież już nie mogę dłużej zwlekać. Dziewczyny popłaciły za ubranka, kasa na koncie a ubranka nadal u mnie.
Paczki naszykowane więc nie ma wyjścia, ubieramy się ciepło i idziemy. Niech tylko Iwo się wyśpi.

Dziś około 12:00 przychodzi dziewczyna, która 2 razy w tygodniu będzie się trochę zajmowała maluchami. Chciałabym mieć czas tylko dla Leny, albo tylko dla Iwusia. Tak by mieli mamę tylko dla siebie. Chciałabym również mieć trochę czasu dla siebie, może jakiś fitness albo chociaż książka. Muszę też zacząć myśleć nad własną przyszłością zawodową. Przecież nie mogę całe życie zajmować się dziećmi. Ani ja nie chcę być zależna od męża, ani nie chcę go narażać na ciągły stres związany z obowiązkiem utrzymania rodziny. A i dzieci niech wiedzą, że żeby coś mieć trzeba pracować.
A teraz przed świętami dochodzi jeszcze sprawa prezentów, które chcę zrobić własnoręcznie w tym roku. Brakuje mi czasu i mam nadzieję, że dzięki opiekunce będę miała choć chwilę dla siebie.
Zobaczymy jakie zrobi na mnie wrażenie.
Chyba umówię się z nią na spacerze, bo akurat tak chyba wypadnie.

Urodziny

Iwo skończył rok.
Z tej okazji urządziliśmy przyjęcie... dwa przyjęcia. Po weekendzie jestem padnięta. Pokój dzieci wygląda teraz jak pobojowisko. Za dużo zabawek, albo zabawki źle posegregowane... wogóle nie posegregowane. Pochowane w komodzie i w 3 pudełkach. Maskotki leżą w koszyku wiklinowym a duże wciśnięte za łóżko... chyba jako izolacja od zimnej ściany w zimie.

Mam plan by to wszystko posegregować, usystematyzować i wprowadzić zasadę - bawimy się piłkami, wyjmujemy piłki, kończymy zabawę piłkami i chowamy piłki. Dopiero potem wyciągamy np. układanki. W tej chwili jest tak, by dostać się do piłek trzeba wywalić całe pudełko zabawek bo te są na dnie. Wiec w pokoju dzieci albo panuje ciągły bałagan, albo mam wrażenie, że spędzam dzień na sprzątaniu. Bo oczywiście Lena nastawiona na NIE i NIE CHCĘ ostro protestuje przed pomocą. Stoi i patrzy... a jak proszę by pomogła to mówi "tata psiąta" ... no tak, ale tato to będzie w domu za 4 dni, do tego czasu ugrzęźniemy w nie posprzątanych zabawkach.

Imprezy się udały. W sobotę było spokojnie, była rodzina: babcia Krysia i dziadek Janek, wujek Tadzio i ciocia Magda, Ciocia Ewa, Magda i Beata. A dzieci było w sumie pięcioro: Robercik, Grześ, Nadirek no i Lena z Iwciem. Było jedzonko, które w całości przygotowywałam sama. Tort się prawie rozpadł, ale za to był przepyszny.
W niedzielę natomiast dzieci było więcej a dorosłych mniej. Widziałam po Lenie, że była już wykończona, zmęczona i miała dość gości. W sobotę brylowała, bo była jedyną dziewczynką w towarzystwie, w niedzielę musiała walczyć o dostęp do zabawek i chyba to ją wyprowadzało z równowagi.

Ale ogólnie było superowo.
Następne urodziny za pół roku.
Lena na pytanie:
"Lenusiu, kiedy są Twoje urodziny?"
mówi: "w marciu" :)

Ogólnie jak robiłyśmy różne smakołyki (bo Lena mi pomagała), mówiłam Lenusi że może spróbować, ale jeść będzie jak przyjdą goście. Lena wtedy powtarzała "Nena lubi gości" :) Żarłoczek mały.

czwartek, 8 października 2009

Wariatkowo

Skończę w białym fartuchu z zawiązanymi rękawami. Jak nic. Lena mnie doprowadzi do obłędu.

W zeszłym roku o tej porze Lena miała 1,5 roku. Odstawiała takie histerie, że wydawało mi się że gorzej być nie może. No to teraz mam.... 10 razy gorzej.
Wrzeszczy, krzyczy i ryczy. Rzuca czym popadnie. I chyba najgorsze co, to bije brata. Bije, szczypie, drapie, wyrywa mu włosy a ostatnio go ugryzła w palec.
Oszaleję.
Bunt dwulatka?
Nie to bunt dwuipół latka.
Czytałam literaturę, piszą że to normalne zachowania w jej wieku, że minie w okolicach 3 urodzin. A więc cała zima będzie tak atrakcyjna.
Szkoda, że wszędzie piszą że to trzeba przetrwać. Szkoda, że nie piszą jak.

Na razie wspomagam się melisą.
Dziś było ciepło więc dużo spędziliśmy czasu na dworzu. Było spokojniej, ale i tak przynajmniej 10 razy było bardzo głośno.

Jutro biorę się w garść. Przestaję reagować na złe zachowania Leny. Jak będzie biła brata, zajmę się bratem. Hmmm, tylko co zrobić jeśli brat też szczypie. Wiem, jutro zacznę Lenie tłumaczyć, że daje zły przykład bratu. Że jeżeli sama bije to i on będzie ją bił, jeśli ona zabiera jemu zabawki to i on będzie zabierał jej, jeśli ona mu wyrywa włosy to i on pewnego dnia jej tak zrobi... Tylko czy to odniesie skutek? Już próbowałam jej powiedzieć, że pewnego dnia Iwo jej odda, ale nie zrobiło to na Lenie żadnego wrażenia.

Najlepsza jest w sklepie. Prosi "posię ziaka, Nena nie bić dzidziusia" Pięknie. Matka kupuje lizaka a Lena bije i drapie już po powrocie do domu. Od nowa.

Oj ciężka będzie ta zima.

Ale nic to. Teraz w weekend przed nami urodziny Iwusia. I tym się będę cieszyła. Mam już listę zakupów. Jutro T podjedzie do Almy i wszystko kupi. Wieczorem ukręcę tort a jutro od rana resztę. Oby pogoda dopisała w sobotni i niedzielny poranek, bo muszę T na spacer z dziećmi wysłać. Inaczej goście przyjdą i sami będą robili te wszystkie pyszności które zaplanowałam :)

Lecę spać, jutro ciężki dzień... a właściwie dzisiaj, tylko jak się trochę prześpię :)

sobota, 3 października 2009

Znów w domu

Wróciliśmy w poniedziałek, 28 września. Było fajnie, może dlatego że nie nastawiałam się na dużo. W zeszłym roku miałam szczytny cel "zbliżenia wnuczki do dziadków", w tym pozostawiłam sprawy samym sobie. Dziadkowie świetnie radzili sobie z wnukami, a ja byłam wyluzowana. Świetnie się to sprawdziło. A może w zeszłym roku było inaczej, bo ciążowe hormony nie pozwalały mi wyluzować...

Podróż w tamtą stronę odbyłyśmy z Leną pociągiem. Jakimś cudem udało nam się dojechać do dworca Centralnego w Warszawie bez efektów specjalnych. Byłyśmy 15 minut przed odjazdem pociągu a musiałyśmy jeszcze dojść do Hali Głównej, odstać w kolejce, kupić bilet i znaleźć peron. Udało się wszystko. Zjechałyśmy ruchomymi schodami na peron a pociąg już stał i na nas czekał. Zajęłyśmy miejsca i rozkoszowałyśmy się komfortem - 1 pan i my w całym przedziale. Lena była podekscytowana nową formą podróży, a ja zestresowana czy uda się bez mdłości i wymiotów. Udało się. Lena jadła, wyglądała przez okno, czytała książeczki, rozmawiała ze mną i z lalą a na koniec ucięła sobie drzemkę.

Sama Zduńska Wola bardzo się zmieniła przez ten rok. Powstało wiele nowych, fajnych placów zabaw, na których spędzałyśmy całe dnie. Otworzyły się nowe sklepy bez koszmarnych schodów - wąskich i wysokich, których za nic nie można pokonać wózkiem, a tym bardziej podwójnym.

Wychodziliśmy z mieszkania dziadka ok 10.00 i szłyśmy na plac zabaw, do parku lub połazić po sklepach. O 13.00 byłyśmy umówione na obiad u babci. Po obiedzie Lena i Iwo najczęściej ucinali sobie drzemki. Po drzemce coś przekąszali (albo nie) i ok 16.00 ruszaliśmy w drogę powrotną do dziadka, zahaczając oczywiście o place zabaw lub park.

Zduńska Wola to nie tak daleko od Warszawy. A jednak różnice, które bardzo rzuciły mi się w oczy nie pozwoliłyby mi się tam osiedlić na stałe:

1. ludzie na ulicach się nie uśmiechają. Wyglądają jakby szli na pogrzeb lub z niego wracali. Lena, która od niedawna uśmiecha się do ludzi, próbowała się uśmiechać ale nikt jej na uśmiechy nie odpowiadał... Przygnębiające.

2. matki nie rozmawiają ze swoimi dziećmi, dzieci nie zadają pytań swoim matkom. Wyglądałam jak dziwoląg, bo opowiadałam Lenie o kaczkach, łabędziach, o kamieniach... o wszystkim. Tam mamy pchają wózek i milczą. Dzieci też. Znów pogrzeb...

3. w piaskownicy nikt nikomu nie pożycza zabawek, a dzieci pilnują swoich i prawie warczą jak się chce je ruszyć. Ja byłam zszokowana, a Lena nie mogła zrozumieć że dziewczynka nie chce jej pożyczyć łopatki mimo, że miała 3. Zlazłam pół miasta by znaleźć wiaderko i łopatkę. Chciałam kupić ale wrzesień to już nie sezon i trudno było znaleźć. Udało się na szczęście, bo chyba bym musiała na plac zabaw dawać Lenie łyżkę i rondel dziadka ;)

4. kierowca prędzej przejedzie przechodnia na przejściu dla pieszych niż się przed przejściem zatrzyma... Czekałam aż ktoś inny wtargnie na przejście i się dołączałam. Sama nie miałam odwagi wejść na jezdnię...

5. wszyscy mówią "huźdawka" i "huźdać" - początkowo myślałam że to przejęzyczenie, ale tam wszyscy tak mówią :))

Wracaliśmy również pociągiem, tym razem dwoma. Zdecydowałyśmy się na przesiadkę w Warszawie na pociąg do Piaseczna. Było świetnie.

No a teraz od środy borykamy się z karatami, kaszlami. Oby minęło szybko bo w nadchodzącym tygodniu czekają nas 2 imprezy urodzinowe. Iwo kończy rok - kiedy to zleciało. Nie mamy jeszcze prezentu dla niego.

Iwo, taki maluch rok temu, za tydzień kończy rok. Niesamowite jak ten czas leci. Iwo jeszcze nie chodzi ale staje przy wszystkim, powoli próbuje przesuwać nóżki trzymając się kanapy. A od kilku dni trenuje stanie bez trzymanki.

Lena natomiast ma fazę na "nie chcę" i strasznie trudno się z nią porozumieć. Oby szybko minęło bo trudno jest... tak.... trudno.... czasami jest koszmarnie. No ale z dnia na dzień widzę, że jest lepiej tak więc chyba wychodzimy na prostą. Już nie ma tyle bicia i tyle drapania. Choć ostatnio Lena obiecała, że nie będzie już biła brata, nie będzie go drapała, bo tak bardzo chciała dostać lizaka jak byłyśmy w sklepie. No i o obietnicy pamiętała przez 2 godziny... jak wróciliśmy do domu walka terytorialna zaczęła się od nowa.