czwartek, 31 marca 2011

Przebiegła bestia

Lena i Iwo...
Poszliśmy dziś popołudniu na spacer z pocztą w tle.
Jak ja nie znoszę tej poczty...
A ona pewnie nie znosi mnie, bo zawsze jak pójdę to albo trafiam na nieprzyjemnych współkolejkowiczów, albo na ślimaczące się operatorki stempelka i znaczków za szybką albo na strasznie długie kolejki ludzi.

Ale termin podatkowy, więc chciał nie chciał musiałam iść i wysłać.

Kiedy wchodziliśmy na pocztę powiedziałam do Leny:

"Lenuś, zaciskaj kciuki by nie było dużo ludzi"

Lena piąstki zacisnęła i pobiegła pierwsza by sprawdzić, czy kciuki działają. Uśmiech miała od ucha do ucha gdy spojrzała na mnie z czeluści pocztowego urzędu. A więc kciuki podziałały. Udało się. Szybko poszło. Jak nigdy.... jak bardzo rzadko.

Wyszliśmy z poczty. Lena spytała:

"pójdziemy do cukierni?"

"a co chciałabyś z cukierni?"

"babeczki, bo baaaardzo lubię babeczki"

"no dobrze, to skoro tak lubisz to wejdziemy i kupimy kilka"

Lena obdarzyła mnie najsłodszym uśmiechem na świecie ... A cóż tam, kilka babeczek nie zrujnuje jej zębów, apetytu a mnie portfela.

Z babeczkami w łapkach poszliśmy dalej. Celem był sklep, w którym moglibyśmy kupić drobne upominki dla dwójki małych dzieci, do których wybieramy się w sobotnie popołudnie.
Lena, jak na nią bardzo nietypowo, szła dzielnie na nóżkach.
Szła przez dobrą godzinę, jeśli liczyć czas i drogę od wyjścia z domu do dojścia do sklepu z zabawkami. Kiedy wyszliśmy ze sklepu, Lena w pewnym momencie pyta siedzącego w wózku Iwcia:

"Iwo, chcesz trochę pochodzić?" - Iwo cały czas od wyjścia z domu, przesiedział w wózku.

Odpowiedział "taaak" i wysiadł z wózka w przeświadczeniu, że będzie szedł razem z siostrą.

Szli razem może z 50 metrów, po czym Lena wślizgnęła się do wózka na miejsce Iwcia mówiąc: "nóżki mnie bolą".
I takim oto sposobem Iwo został wysiudany ze swojej miejscówki w wózku ;)

Przebiegła bestia z tej Leny :)

Iwo przez chwilę protestował, przez chwilę chciał się wgramolić na dostawkę ale ostatecznie udało mi się go namówić na spacer za rękę po krawężniku :)

A Lena siedziała w wózku, machała nóżkami i zajadała kolejną babeczkę :)

środa, 30 marca 2011

Metamorfoza

Lena... bo to ona od kilku dni mnie zaskakuje. Zmienia się. Ale jak się zmienia.... To niesamowite.
Lena zawsze zmieniała się bardzo wyraźnie etapami.
Przez pierwsze 3 miesiące swojego życia była wrażliwym wyjcem, który spać w dzień potrafił tylko w trzęsącym się wózku na najbardziej nierównym chodniku w parku, a w domu spał kilkanaście razy po 15 minut.
I nagle wszystko się zmieniło. Nagle zaczęła spać 3 razy po 40 minut.
Potem skończyła 6 miesięcy i sen znów się zmienił/wydłużył.

Ale płaczu i histerii zawsze było baaaaardzo dużo.

I teraz znów przemiana.
Lena skończyła 4 lata. Od tygodnia nie mam w domu dziewczynki, która histeryzuje. Nie ma wiecznie płaczącego dziecka. Nie ma dziecka które ciągle się awanturuje. Nie ma Leny, w której jest pełno złości a oczy zieją wściekłością.
Od tygodnia Lena jest uśmiechnięta, radosna, rozśpiewana, rozgadana, wstaje z uśmiechem na ustach i ciągle gada. Pyta, wszystkim się interesuje, jest ciekawska. Nagle widzę, że ma w sobie masę spokoju, jest cierpliwa, wszystko mogę jej wytłumaczyć, wiele rozumie i akceptuje. I jest bardzo otwarta na świat. Uśmiecha się do ludzi, odpowiada na pytania, jest odważna i pełna wiary w siebie :)

I stała się przemądrzała, taki fajny bystrzak :)

Zakochuję się w niej codziennie od nowa :


Dziś rano
Lena: - wszystko mi się w głowie poplątało
Tatuś: - pomóc Ci rozplątać?
Lena: - nie dasz rady
Tatuś: - wsadzę rękę w Twoją główkę i rozplączę
Lena: - nie dasz rady, bo w mojej głowie nie ma dziury
Tatuś: - mhhhmmmm
Lena: - nic nie szkodzi, samo się poplątało, samo się rozplącze

Dziś w południe
Lena siedzi w drzwiach od strony ogrodu, ja patrzę i mówię: - Lena siedź tak, zrobię Ci zdjęcie :)
Lena cierpliwie czeka aż wezmę aparat, jak ustawię parametry, robię kilka ujęć i w końcu Lena znudzona lekko mówi: - Długo tu będę siedzieć? Cały dzień? A Ty cały dzień będziesz robić zdjęcia?
No i cieszę się że wyszło choć kilka ... ale fajnych zdjęć :)
Oto jedno... znudzonej Leny

niedziela, 27 marca 2011

Dziś rano tatuś wstał z łóżka połamany. Narzeka:
- jakiś ból wszedł mi w plecy
Na co Lena rezolutnie:
- Pomóc Ci wyjąć?

Tak nas to zaskoczyło, że parsknęliśmy śmiechem. A potem tłumaczyliśmy Lenie zawiłość gry słów.

Niesamowite jak inaczej od nas myślą dzieci :)

*   *   *

Wizja Iwcia z wąsami

czwartek, 24 marca 2011

Gdzie jest słonko?

Nasze wczorajsze słonko gdzieś sobie poszło.
Jeszcze rano było i dawało nadzieję na zabawy w ogrodzie.
Teraz zrobiło się szaro jakby za chwilę miał spaść deszcz. A kysz deszczu, nie chcemy Cię, chcemy słoneczka.

Wczoraj przedpołudnie spędziłam na parapetach okien na parterze. Wypucowałam aż lśnią. Dzieci w tym czasie wymyślały różne zabawy w piaskownicy i nie tylko.
Popołudniu za to pomagały mi uprzątać liście po jesieni. Kurcze, jest ich tak dużo że nie wiem co z nimi zrobić. Popakowałam w worki, jutro jeżdżą Śmieciarze, może mi choć trochę zabiorą. A jeszcze czeka mnie zgrabienie drugiej połowy... Pewnie właściciele domu olali liście jesienią, a teraz ja sobie muszę z nimi radzić.

Dobrze mi zrobiło takie poruszanie się po zimie.

Lena od rana układa klocki. Ostatnio pokochała budowanie z klocków drewnianych. Coraz lepiej jej to idzie. "Domki" są precyzyjne i bardzo staranne.











środa, 23 marca 2011

Pierwszy Dień Wiosny

Zimny wiatr mroził nosy, ale humor dopisywał. A pomagało mu słoneczko.

Wybraliśmy się na spacer. W zmowych kurtkach ale w wiosennych czapkach i butach.








Oczekiwanie na autobus:




Brat, siostra i wymiana czułości


poniedziałek, 21 marca 2011

Teatralna niedziela

Na te niedziele czekamy z tęsknotą. Ja czekam. Dzieci też, bo zawsze bardzo się cieszą na wieść o "teatrzyku" i od rana w niedzielę dopytują się "czy już idziemy?".

W tę niedzielę miała być bajka "Wilk i Zając". Nastawieni na zabawę przy zabawnych przygodach zająca o Wilku i Zającu w Wikipedii zachęciliśmy do wspólnego wyjścia wujka i jego dwóch uroczych synów :)). A tu zaskoczenie... Wilk i Zając nie dojechali, za to przyjechała Królewna Śnieżka, bajka wszystkim znana a u nas w domu czytana codziennie na dzień dobry .

Dzieci było mnóstwo. Na pytania Królewny "jakie zwierzątka mieszkają w lesie?" odpowiadały "sarenki, wiewiórki, zajączki.... i wilk". Czyli jednak ten Wilk i Zając ciągle siedział w głowie maluchów.


Aktorzy świetnie sobie dawali z rozbrykanymi maluchami. Angażowali je do wspólnej zabawy. Lena jednak nie jest dziewczynką, która zgłasza się na ochotnika do zabaw na scenie. A Iwo robi wszystko to co robi siostra :)






Tu Lena podnosiła rączkę... czyli jednak się zgłaszała tylko nie wiem do czego :)


Teatr dwóch aktorów... sztuka jak zagrać siedmiu krasnoludków i królewnę :) Królewna jasna sprawa ale Królewicz i siedmiu krasnoludków to nie lada dwojenie się i trojenie jednego aktora :))


Dzieci całe przedstawienie siedziały jak zaczarowane wpatrzone w aktorów na scenie



Następny teatrzyk w Centrum Kultury za miesiąc.

niedziela, 20 marca 2011

Zamykamy sprawę urodzin

No i urodziny były, impreza była, tort i świeczki były... Następne tego typu  wydarzenie za pół roku. Trzy świeczki na torcie urodzinowym Iwusia.

Goście nam się wykruszyli z powodu choroby. No i tak to jest. Zima nie chce odpuścić... raz jest a raz jej nie ma ... raz jest ciepło a raz zimno... raz pada śnieg a za dwa dni słońce grzeje i zmusza do zdejmowania zimowych butów...A potem katary, gorączki i złe samopoczucie komplikują plany.

Urodziny odbyły się więc z wąskim gronie, ale w miłej i radosnej atmosferze. Lena w rewelacyjnym humorze piekła bananowe muffinki by potem je z apetytem konsumować



Były zabawy balonami:


Układanie klockowych wież:


Oraz grupowe dmuchanie świeczek na urodzinowym torcie:


Było mnóstwo hałasu, rozgardiaszu i zamieszania. Dzieciaki biegały we wszystkie strony jak nakręcone. W połowie imprezy musiałam schować hulajnogę, bo zagrożone było bezpieczeństwo tych co akurat nie jeździli... No i te papierowe drzwi które udają drewniane... jeszcze troszkę i jak nic zakończyłyby swój żywot na składzie makulatury z ogromną dziurą od ciągłego na nich hamowania :)

Lena wieczorem ze zmęczenia nie miała sił by wejść na piętro celem położenia się do łóżka. Iwo natomiast nie mógł się wyciszyć i aż płakał ze zmęczenia.

Lena urodzinowo:



piątek, 18 marca 2011

Jutro będzie tort i świeczki

Tort i świeczki, to jest to co dzieci lubią najbardziej. Ja zwykle też, ale w tym roku jakoś zapału do przygotowań imprezowych nie mam. A szkoda, bo fajnie jest czerpać z radość z tego co się robi.

Więc się staram jak mogę...

Wczoraj przysiadłam i wymyśliłam menu. Dziś rano zostawiłam rodzinę przy kuchennym stole, swój niedopity kubek kawy i pędem uderzyłam do marketu celem zrobienia zakupów wszystkich niezbędnych.
O dziwo nie było śmietany kremówki... Jak zrobić tort bezowy bez kremu z bitej śmietany? Czeka mnie więc spacer po okolicznych małych sklepach celem zdobycia 1,5 szklanki słodkiej śmietany na krem.
I kapary... nie było kaparów...
Nie do tortu :). Do jednej z trzech wymyślonych, a raczej ściągniętych z zaprzyjaźnionego forum, sałatek.

Ach.... zadzwonię do babci, może ona wymyśli gdzie tu kupić kremówkę i kapary :) w sumie w tej okolicy mieszka o jakieś 5 lat dłużej :)


A tu mały, czteroletni pomocnik wyrabia drożdżowe ciasto na bułeczki otrębowe:




I efekt po upieczeniu:



Przepis zaczerpnięty z książki Joanny Krzyżanek "Cecylka Knedelek czyli Książka kucharska dla dzieci'

W przepisie podmieniłam tylko zwykłą mąkę pszenną na mąkę pełnoziarnistą.

Cecylkowe bułki z otrębami:
2 kubki mąki pełnoziarnistej i trochę mąki do posypania stolnicy
1/2 kubka otrąb pszennych
1 płaska łyżka cukru
1 opakowanie cukru waniliowego
4 żółtka
1 jajko do posmarowania bułek
3 łyżki jogurtu naturalnego
1 kubek ciepłego mleka
1/2 kostki masła (ja dałam margarynę Kasię)
1/2 kostki drożdży
sól

Do garnuszka wrzucamy pokruszone drożdże. Dodajemy łyżkę cukru i rozcieramy tak długo, aż powstanie błyszcząca papka (ucieraniem zajęła się mama). Wsypujemy łyżkę mąki i kilka łyżek ciepłego mleka. Mieszamy (Lena świetnie sobie radziła z odmierzaniem, wsypywaniem i mieszkaniem). Odstawiamy w ciepłe miejsce, by zrobił się rozczyn. (Lena nie mogła się nadziwić, jak pięknie drożdże rosły prawie uciekając nam z kubeczka).

Wkładamy do rondelka masło i rozpuszczamy. Odstawiamy do ostygnięcia. Wkładamy do miseczki żółtka, wsypujemy cukier i cukier waniliowy i robimy kogel mogel.

Przesiewamy mąkę do miski, wsypujemy otręby i sól. Mieszamy a następnie dodajemy rozczyn drożdżowy, masę z jajek, jogurt i resztę mleka. I wyrabiamy. Tak długo, aż ciasto będzie z łatwością odchodziło od ręki i ścianek miski (u nas nie odchodziło,mimo pomocy mamy wyrabianie ciasta trwało i trwało, więc ostatecznie nie czekałyśmy do momentu odchodzenia a bułeczki i tak się udały). Dodajemy przestudzone masło i wyrabiamy jeszcze kilka minut. Przykrywamy ciasto i odstawiamy w ciepłe miejsce.

Kiedy ciasto podwoi swoją objętość, przekładamy na posypaną mąką stolnicę, dzielimy na równe części i z każdej formujemy bułeczkę. Smarujemy rozbełtanym jajkiem, układamy na wyłożonej papierem blaszce. Wstawiamy do nagrzanego piekarnika (200st) na 30 minut.

Smacznego!!!

Wyszło nam 12 bułeczek, które nawet 3 dnia po pieczeniu były pyszne i mięciutkie :)

środa, 16 marca 2011

Wieczorne wychodne

Wczorajszy wieczór bez dzieci był fantastyczny. Nie dlatego, że bez dzieci, ale dlatego że spędzony w super towarzystwie dwóch... a raczej trzech fajnych facetów. A poza tym od dawna nie jadłam tak pysznego jedzenia w knajpie. Świeżo otwarty lokal Magdy Gessler na warszawskiej Starówce Polka nie tylko ma piękne wnętrza, miłą obsługę ale przede wszystkim przepyszne dana typowo polskiej kuchni. Gorąco polecam, choć za obiad dwudaniowy, wodę, deser i kawę dla jednej osoby trzeba zapłacić około 100zł.

Spędziliśmy tam trzy godziny.
Pogadaliśmy.
Ja się zresetowałam i zapomniałam o całodziennym zmęczeniu.

Dzieci zostały z babcią, która się z nimi wybawiła, nakarmiła i położyła spać. Nic to, że poszły spać dużo później niż zwykle, nic to że nie było kąpieli tylko mycie ząbków, buzi i rączek. Tylko rozstanie z Iwusiem nie należało do najłatwiejszych. Płakał bardzo, moje serce łamało się a moja chęć wieczornego wyjścia z domu zmniejszała się drastycznie szybko... Na szczęście babcia szybko przejęła płaczącego wymuszacza, ja wymknęłam się z domu (żegnanie trwało pół godziny i z minuty na minutę było tylko gorzej) i stałam pod drzwiami i podsłuchiwałam czy nadal płacze. Po pięciu minutach od wyjścia zadzwoniłam i w tle rozmowy z babcią słyszałam śmiejące się dzieci. Jeszcze miesiąc temu nie było żadnego problemu z pozostawieniem Iwcia z babcią czy dziadkiem. Mam nadzieję, że szybko mu przejdzie. Lena po prostu daje buziaka, przytula się i pyta "kiedy wrócisz", a potem wraca do swoich zajęć.

*  *  *

Dziś wycieczka z papierkami do Nadzoru Budowlanego.

wtorek, 15 marca 2011

Zabawy w cyferki masą solną

Zainspirowana cyferkowymi zabawami na blogu Domowy Zakątek
zaproponowałam Słodziakom zabawę masą solną w lepienie cyfrek. Zabawa i nauka w jednym. Lena świetnie umie liczyć, ale rozpoznawanie konkrentych cyferek idzie jej średnio. Pomyślałam przez zabawę do nauki.

Zaczęliśmy od lepienia.

Lena sama szukała składników w szafkach kuchennych (ja czytałam co potrzebuje do zrobienia masy), potem za pomocą łyżki i szklanki odmierzała odpowiednie ilości poszczególnych półproduktów.
Jak wszystkie składniki wylądowały w misce, sama zanurzyła rączki w mąse i soli i wyrobiła plastyczną masę. Byłam pod wielkim wrażeniem jak sprawnie jej poszło.

Składniki na masę solną:
1 szkl soli
1 szkl mąki
3 łyżki mąki ziemniaczanej
1 łyżka cukru
pół szkl wody
2 łyżki oleju

Przygotowałam tekturowe szablony. Lena robiła wałeczki z masy solnej i po kształcie szablonu lepiła poszczególne cyferki. Oczywiście z moją pomocą i zachęcaniem :)

Potem je piekliśmy, by były szybciej suche.

A kolejnego dnia malowaliśmy farbami i brokatami.

Nooooo i mogłabym tu wstawić fotki, gdyby mi ich gdzieś nie wcięło. Mam tylko te z fazy pieczenia. Pomalowane wsiąkły ....






Teraz codziennie zabieramy ze sobą jedną cyferkę na spacer i szukamy jej na ulicach - w nr rejestracyjnych samochodów, w numerach domów, w nr telefonów na licznych bilbordach. A popołudniami, które spędzamy w domu, malujemy, rysujemy, szlaczkujemy kształt cyferki przewodniej danego dnia. I o dziwo, tak nauka szybko wchodzi do głowy. Lena i Iwo zapamiętali cyferki już odkryte i teraz sami pokazują mi je na spacerach :))

*  *  *

Odebrałam dziś ze Starostwa uprawomocnione Pozwolenie na Budowę.
22 marca przekazanie działki pod budowę.
28 marca wbicie pierwszej łopaty. Na pierwszy ogień idzie zdjęcie humusu i nawiezienie podsypki.

Za dwa miesiące ma być kładziony dach.... no zobaczymy :)))

poniedziałek, 14 marca 2011

Rodzinna niedziela

Pomimo, że T niedzielę spędził daleko od domu, nam cały dzień minął w miłej i rodzinnej atmosferze.
Spotkaliśmy się tak bez powodu.
W ogrodzie dzieci rozpoczęły sezon piaskownicowy. W kuchni babcia, ciocia i mama zrobiły obiad. Wujek czujnym okiem zerkał na maluchy w piasku, a dziadek odsypiał sobotnią imprezę na kanapie w salonie.
Sielanka.

Niedziela minęła szybko.
Dzieci zapomniały o poobiedniej drzemce i zamiast się położyć, poszliśmy na spacer, na plac zabaw. A że po drodze byliśmy świadkami wypadku drogowego, porozmawialiśmy o straży pożarnej, policji i o tym jak trzeba zachować bezpieczeństwo jadąc samochodem czy idąc chodnikiem.


Ogrodowe otwarcie sezonu:












Zdjęcie z kuchennego okna:




* * *

Któregoś dnia, kiedy babcia odprowadzała nas wieczorem do domu, po wizycie u dziadków, Iwo jak zawsze prowadził psa na smyczy a Lena szła za rękę ze mną i z babcią, po środku. W pewnym momencie Iwo na znak protestu, usiadł na chodniku i nie chciał iść dalej. Udałyśmy że nie widzimy jego zachowania i poszłyśmy dalej. Ale Iwo miał to w nosie i siedział dalej. Wtedy Lena powiedziała, zwracając się do mnie i do babci:
"Dziewczyny, wrócimy po niego?" :))))))
I wróciłyśmy, we trzy, trzymając się za ręce :))))

niedziela, 13 marca 2011

Dzieci Tatusia

Iwo...

płacze, gdy tylko tato wychodzi z domu
w nocy, kiedy przchodzi do naszej rodzicielskiej sypialni, przytula się tylko do tatusia
w dzień, kiedy siedzą razem na kanapie, odpycha mnie rączką z tekstem "idź tąąąd"
przy obiedzie, mimo że sam pięknie zjada wszystko operując bezbłędnie widelcem czy łyżką, to tatuś "musi" go karmić,
przed snem, to tatuś ma czytać bajeczki

ale jak taty nie ma w domu, mam synka przylepkę, syneczka mamusi. Przychodzi do mnie i mówi "mamuuuuś, pjosię", przytula się, całuje, mówi "kofam, bajdzio moćno".

Lena....

a Lena potrafi zaskoczyć. Na codzień traktuje nas jednakowo, nie preferuje żadnego z nas. Choć oczywiście zawsze biegnie po pocieszenie do tatusia, jeśli to mama jest w danym momenciem od wyznaczania granic.

Dziś, przytuliła mnie mocno, objęła za szyję, i powiedziała "Kocham Cię mamusiu, baaaaardzo mocno, prawie tak mocno jak tatusia"...

No i cała prawda wyszła na jaw. Tylko nie wiem czy się śmiać czy płakać :)

piątek, 11 marca 2011

Światełko spadające z sufitu

Wczoraj, po całym dniu domowej krzątaniny, po uprasowaniu stosu ubrań, po półtoragodzinnych zakupach w okolicznym markecie i wydaniu kupy kasy na tak naprawdę NIC szczególnego, usiadłam na kanapie z kubkiem gorącej kawy. Była 23:00 ale kawa i jej pobudzające działanie nie robi na mnie wrażenia od dawna.

Kawa i cisza w śpiącym już domu to idealne połączenie.

W tle szum telewizora i miłe mruczenie netbooka.

Rozkoszowałam się chwilą.

Tuż przed północą usłyszałam niepokojący chrobot dobiegający z holu. Podniosłam wzrok i cóż ujrzałam - plafon odpadł od sufitu i uroczo dyndał na trzech cieniutkich, kolorowych kabelkach, w których płynie prąd do żarówki.

Plafon szklany więc zerwałam się na równe nogi, pobiegłam do jadalni, chwyciłam krzesło i pędem do holu by podtrzymać spadające na podłogę światełko.

No tak, pomyślałam sobie, kiepska pozycja do spania/stania całą noc.

Lekko pociągając plafon w dół, sprawdziłam jak mocno trzymają kabelki. Trzymały. Próbowałam go nawet oderwać, ale trzymały jednak zbyt mocno :). Obudziłam T i o północy razem odkręcaliśmy śrubeczki pod napięciem :)

I tak sobie pomyślałam, że czasami to moje nocne siedzenie ma swoje plusy. Spadające "światełko" niezłego hałasu by narobiło gdyby spadło na kamienną podłogę. Nie mówię już o niezliczonej ilości szkła w każdym zakamarku mieszkania.

Dziś też siedzę z kawą, jest cisza, dom śpi. Na sufitach są jeszcze cztery inne plafony. Mam jednak nadzieję, że ich spadanie ograniczy się do tego jednego, wczorajszego :)

Urodzinowy dzień Lenki

Lena, w środę wieczorem, powiedziała: "to były najfajniejsze urodziny". Dla takich słów uznania warto się starać :)

Kiedy rano Lena zapytała "a skąd się wziął ten rower w domu" T powiedział: "kupiliśmy go dla Ciebie, ja i mama" a Lena na to z powątpiewaniem w głosie i zdziwionym spojrzeniem: "w nocy kupiliście?"

Po śniadaniu wybraliśmy się do sali zabaw. Aby było weselej i radośniej, zaprosiliśmy Roberta i Grzesia oraz ich mamę. Dzieci szalały 1,5 godziny i wyszły z przybytku rozrywki skonani. Posilali się suchą bułką, popijali sok kupiony w barku a ja pędziłam ile sił w nogach, by dotrzeć do domu zanim Iwo zaśnie w wózku.












Po obiedzie, który również był spełnieniem życzenia Małej Jubilatki, wybraliśmy się na lody i frytki do McDonalda. Zabraliśmy ze sobą tatę :)











A późnym popołudniem, wracając do domu, wstąpiliśmy do babci i dziadka. Tam na Lenę czekała jeszcze jedna niespodzianka - babcia w prezencie dała Lenie Księgę Wróżek:



To był naprawdę fajny dzień. Nie tylko dla Leny, dla Iwcia ale dla mamy Słodziaków, też :)

I jakby smutków w głowie i sercu mamy też mniej :) Magiczne urodziny zdziałały cuda :)

środa, 9 marca 2011

Czwarte urodziny Leny

Cztery lata temu, dokładnie 9 marca 2007 roku o 1:15, zostaliśmy szczęśliwymi rodzicami małej dziewczynki.

Minęło cztery lata - cudowne ale i trudne.

Okazało się, że rodzicielstwo jest nie tylko cudownym obrazkiem ze świątecznej reklamy aromatycznej kawy. Lena od urodzenia trenuje naszą cierpliwość, sprawdza naszą umiejętność dotrzymywania słowa, testuje wytrzymałość naszych uszu. Marudzenie, płacz i histerie są naszą codziennością. Staramy się do tego przyzwyczaić i zaakceptować. Bo taka jest nasza córeczka - dziewczynką z wrażliwym serduszkiem, która emocje wyraża płaczem, łzami ale i krzykiem oraz histerią.
Próbowaliśmy z tym walczyć, próbowaliśmy nauczyć komunikowania się za pomocą innych narzędzi niż płacz. Próbowaliśmy ... Dziś po prostu próbujemy to zaakceptować, nauczyć się rozumieć, że Lena taka już jest i pewnie taka już będzie. Mała kobietka z "oczami w mokrym miejscu".

Dziś poświętowaliśmy troszkę, choć nie było świeczek tortu. Ten będzie za tydzień z kawałkiem.

Tuż po obudzeniu wszyscy zaśpiewaliśmy Lenie sto lat na trzy głosy.

A później Lena nie mogąc doczekać się urodzinowego prezentu, zbiegła do salonu w piżamie. Szczęście było ogromne, kiedy zobaczyła że w prezencie dostała nowiutki rower. Nie był on co prawda w ulubionym kolorze różowym, ale jak się okazało jest w ślicznym kolorze niebieskim. Lena promieniała za szczęścia :)

Dla uzupełnienia kask jest różowy :)

A Lena wszystkim się dziś chwaliła, że dostała niebieski rower :)

A kask niewątpliwie pasuje kolorystycznie do piżamki :)














O tym jak minęła nam reszta urodzinowego dnia Leny, napiszę kiedy indziej.


wtorek, 8 marca 2011

Rowy i Doliny

Podobno w listopadzie jest najwięcej samobójstw.
Mnie listopad nie przygnębia. Perspektywa zbliżających się Świąt Bożego Narodzenia skutecznie osładza listopadową szarość i ponurość.
Natomiast jak co roku, na początku marca, totalnie wybijam się z przyjętego rytmu.
Zaliczam dno Rowu Mariańskiego i trudno odnaleźć pozytywy dnia codziennego.
Od piątku próbuję znaleźć wyjście i cały czas szukam...

Wczoraj na poprawienie nastroju wszyscy razem piekliśmy czekoladowe ciasteczka. No i tak, w domu przepięknie pachniało czekoladą. Dzieciaki zajadały się ciastkami po kolacji, przed myciem zębów. Ja zjadłam kilka, doszłam do wniosku, że są przeraźliwie słodkie, że będę po nich wielkości trzydrzwiowej szafy .... i tak oto ciasteczka na podniesienie nastroju, wcale nie okazały się pomocą a kolejną kroplą do czary goryczy.

Dziś na stole w jadalni zagościły piękne pąki liliowych tulipanów. Ich nóżki zanurzone w kryształowo przejrzystej wodzie, główki łagodnie zwisają nad blatem stołu... a u mnie nastrój jak te tulipanowe pąki, nadal baaaardzo nisko.

Ja wiem, że to minie. Ja wiem, że to raz w roku. Ja wiem, że to wiosenne przesilenie... Ale kurczaki złociste, niech już się skończy bo moja rodzina już ze mną nie wytrzymuje :)

Jutro Duże Święto Lenki w małym gronie :)
W większym gronie będzie w przyszłą sobotę. Postanowiliśmy przełożyć przyjęcie ze względu na wyjazd T.

niedziela, 6 marca 2011

Weekendowo

Nic nie jest tak jak byśmy chcieli.
T wrócił po czterodniowej nieobecności. Wściekły bo w pracy nie wszystko poszło zgodnie z planem. Zły jak osa, bo ktoś mu na hotelowym parkingu wjechał w drzwi i auto trzeba odstawić do blacharza.

Wrócił w trakcie kąpieli dzieci. Szczęście Maluchów wielkie.
Tylko Iwo za nic nie chciał przytulić się dziś do mnie przed snem... bo przecież jest tato. Zasnął z rączką kurczowo zaciskającą się na dłoni T. Spłakany, bo jak tu iść spać kiedy tato właśnie wrócił do domu.

Przede mną trudny tydzień. Trudny ale jednocześnie radosny.
W środę Lena kończy 4 lata. Chciałabym by był to rodzinny i wyjątkowy dla niej i dla nas wszystkich dzień. Nie będzie łatwo, bo praca T znów wchodzi nam w paradę.. odrobinę... na parę godzin. No ale może się uda.
Za to w sobotę przyjadą goście. Miałam zrobić zwykły tort, ale Lena baaaaaardzo zapragnęła lukrowanego... i cóż mam zrobić ponad to by spełnić jej małe, dziecięce pragnienie :)

No więc siedzę i robię listę zakupów na sobotnie przyjęcie.
I oczywiście T znów wyjeżdża...
To chyba pierwszy rok taki, że T będzie nieobecny na urodzinowym przyjęciu Naszej Córeczki. Oby nam się udało w środę zorganizować tak czas, aby Lena nie odczuła nieobecności taty w sobotę.

piątek, 4 marca 2011

Do pracy z tatą

Ostatnio T ma dużo na głowie. Ciągle w biegu, ciągle w niedoczasie.
Dużo nie ma go w domu.
Jak jest, wciąż pochłonięty jest pracą. Siedzi wówczas zamknięty w gabinecie i jest ale go nie ma.
Dziś wyjeżdżał zaraz po śniadaniu.
Tak jak w środę.
Tak jak w czwartek.
Dziś też zaraz po śniadaniu zebrał się do wyjścia.
Iwo, tatusiowy synek, który dziś w nocy pocieszał nocne koszmary w ramionach taty, bardzo przeżył rozstanie. Na słowa "tata jedzie do pracy" Iwo powiedział "Moja teź pjaci, oć" i wziął tatę za rękę. I nie mógł zrozumieć, że tato nie może go zabrać ze sobą do pracy. Miał do taty żal, że nie chce go zabrać do pracy.
Jak przyszło do machania na pożegnanie, prze z okno, Iwo łkał i za nic nie chciał pomachać. Obraził się.
Szkoda mi go było.
I mogłam tylko przytulić.
Jak T nie ma w domu, jestem od przytulania i pocieszania.
Gdy T jest, jestem tylko od przygotowywania posiłków ;) a od przytulania jest T. :)
I troszkę cieszę się na tę nieobecność T w domu. Dzięki temu mogę się nacieszyć przytulaniem Iwcia
Dziś w nocy, kiedy z winy koszmaru wylądował w naszym łóżku, mogłam go poprzytulać jak usnął. Przez sen. Jak nie spał, jak płakał, jak zobaczył że jest tata, do taty chciał się tylko przytulać... na moje utulanie reagował jeszcze większym płaczem.

Wiem, że mocno by mnie to zabolało, gdyby Iwo był pierworodnym i jedynym.
Ale że Lena też kiedyś mocno potrzebowała taty, wiem że Iwo z tego wyrośnie i będzie się jeszcze do mnie przybiegał na przytulanki :).

Smutasek:



A Lena pisze do taty list: