wtorek, 31 maja 2011

Konika dzień drugi

Dziś dzieci wstały o chorej godzinie. Iwo o 4:50 a Lena o 5:30. O 9:00 miałam wrażenie, że dzień ciągnie mi się jak makaron spaghetti. Dwie kawy za mną a tu dopiero 9:30.
Przed 12:00 dzieci miały dość. Marudne, jęczące. Argument "konik" działał, ale jakoś tak mniej spektakularnie niż dzień wcześniej.

I mimo, że ostatnio przestawiłam maluchy na niespanie w ciągu dnia, dziś zrobiłam wyjątek. Nie daliby rady wytrzymać do wieczora bez spania. Od 5:00 nie było szans.

O dziwo po południu argumenty Konik użyłam tylko jeden jedyny raz, skutecznie. Więcej nie było potrzeby bo Lena była uśmiechnięta i radosna.

No to jak na razie mamy 2:00 dla Konika :))

Oby natura jęczydła odeszła w zapomnienie. Oby.

poniedziałek, 30 maja 2011

Konik

Stało się jak się stało, Lena stała się podatną na wpływ reklamy. Od paru dni nalega:
"Mamooooo, chciałabym konika, który mówi po polsku"
Zostałam oczywiście głośno poinformowana, kiedy reklama była wyświetlana w tv i mam świadomość o jakim koniku marzy moja córka.
Hmmmmm....
Tak, mało to zabawek leży w kącie i nikt się nimi od tygodni nie interesuje?
Postawiłam Lenie warunek:
"Lenko, zgadzam się na konika, dostaniesz go, ale masz zadanie do wykonania. Przez tydzień masz być uśmiechnięta i radosna, a ja nie chcę słyszeć ciągłego jęczenia, marudzenia, narzekania i płaczu"
Lenka się zgodziła.
Dziś był pierwszy dzień.
Uśmiechnięty, radosny, zabawny...
Jak tylko słyszałam jęk i stękanie, mówiłam "Lenko, konik!" i jak ręką odjął jęczenie znikało.

Wybraliśmy się dziś na wyprawę autobusem do miasta. Wyprawa krótka i miasto to samo, bo jak wiadomo dłuższe wycieczki transportem kołowym kończą się pawiem. Wracając pytam się Leny:
"Lenuś, czekamy na autobus czy idziemy do domu na nóżkach?" (wycieczka byłaby dość długa ale do zrobienia)
A Lena na to:
"będą mnie nóżki bolały i nie będzie konika"
Hmmm.... taaaak, o co chodziło?
"Mamusiu, nóżki mnie będą bolały, będę marudziła i nie będzie konika. Czekamy na autobus."
No i czekaliśmy. :))

Wieczorem Lena patrząc sobie z dumą w lustrzane odbicie swoich oczu mówiła z radością:
"Będzie konik!"
Widziałam, że była z siebie dumna.
I z radością odlicza dni ile jeszcze musi ich minąć by dostała konika.

A ja w swojej naiwności wierzę, że Lena zobaczy przez ten tydzień, jak fajnie może być bez jęczenia i marudzenia, narzekania i wiecznego płaczu. Zobaczy i wreszcie będzie zaczynać i kończyć dzień uśmiechem.

Ostatnie tygodnie to była masakra. MA-SA-KRA!

Jak będzie trzeba, będą kolejne nagrody za uśmiechnięte dni... być może z wydłużonym terminem czekania.

sobota, 28 maja 2011

Skąd się bierze katar?

Okoliczności nabycia kataru mogą być różne. Jak się okazuje przy upale też nie jest to takie trudne. W niedzielę było szaleństwo basenowe. Sezon na ogrodowy basen otworzyliśmy w upalny piątek. Potem była upalna sobota w basenie i równie gorąca niedziela. W poniedziełek się pogoda załamała. Lenie na pamiątkę został katar i załzawione oczy. Od wczoraj ma do pary zakatarzonego brata.

Nos zapchany, oczy załzawione ale z tęsknotą patrzyła na basenowe zdjęcia. I co pół godziny pytała, kiedy będziemy rozkładać basen.

Kilka fotek basenowego szaleństwa

Drugie śniadanie na tarasie, podczas którego dzieci bawiły się kapeluszami. Lena naciągała sobie kapelusz na oczy i wołała: "kto mi zgasił światło" a Iwo pokładał się ze śmiechu







Jak widać po minach pluskanie bardzo się podobało 


Lenko, jak bardzo podoba Ci się kąpiel w basenie?
Tak bardzo:


Iwo myśli :)


A potem było puszczanie baniek i łapanie baniek. Muszę przyznać, że zrobienie dobrego zdjęcia przy jednoczesnym dmuchaniu baniek nie jest łatwe :))
















W nadchodzącym tygodniu znów ma być upalnie, znów temperatura ma sięgać 30-stu stopni. Niech tylko katar sobie pójdzie, a będziemy rozkładać basen, by znów zobaczyć tą radość na buziakach Słodziaków.

czwartek, 26 maja 2011

Dłuża przerwa

Codziennie wieczorem siadam do netbooka, loguję się na blogera i nie starcza mi siły by coś napisać. Zbyt wiele się dzieje :) Zbyt wyczerpujące emocjonalnie są ostatnie dni by znaleźć jeszcze siłę na pisanie o tym na blogu.
Lena trenuje moją matczyną wytrzymałość.
Rany koguta, jak ona mnie trenuje.
Cały dzień jest niezadowolona, ze wszystkiego jest niezadowolona, ciągle marudzi i jęczy i stęka.
Macierzyństwo to orka.

Lena zbilansowana 24 maja znajduje się w 50 centylu wzrostowo i wagowo.
Średniak jednym słowem :)

Uśmiechnięta Lena sprzed kilku dni:


Na huśtawce:


I mały spacerowy odpoczynek:


Poza tym po niedzielnym basenowym szaleństwie w ogrodzie, Lena w poniedziałek dostała kataru, chodzi i kicha. Dziś wieczorem widziałam zmienione oczy Iwusia, będzie z katarem jutro.


Przygotowywujemy się do zmian, różnych zmian nadchodzących wielkimi krokami. Mam ciarki na plecach, choć jeszcze na nie za wcześnie. Mam łzy w oczach, choć jeszcze nie na miejscu. Ale tak w głębi duszy po trosze nie mogę się tych zmian doczekać :)


wtorek, 17 maja 2011

Pochodźmy sobie

W sobotę postanowiliśmy troszkę pochodzić po Miasteczku w którym buduje się nasz dom. A raczej będzie się budował, bo nadal jest na etapie zalanych fundamentów.
Po obiedzie zapakowaliśmy maluchy i pojechaliśmy by poznać okolicę. To pierwszy taki spacer ale na pewno nie ostatni.
Po raz kolejny zakochaliśmy się w tym miejscu.

Odwiedziliśmy dwa place zabaw. Dzieci przeszczęśliwe. My też. Place zabaw w pełnym cieniu, wśród drzew. Na pierwszym placu zabaw dwoje dzieci oprócz naszych, na drugim tylko Lena (bo Iwo uciął sobie małą drzemeczkę w wózku). Szokiem dla nas było to, że na placach zabaw nie ma dzieci. Widać sobotnie popołudnie dzieci spędzają czas inaczej. Szok tym większy, że w P czy w stolicy na placach zabaw zawsze jest tłok.

Dzieci nie było, za to było pełno białych, latających kłaczków z kwitnących drzew :)













A kiedy złaziliśmy się nieziemsko, Lena zarządziła odpoczynek w kawiarnianym ogródku.



Były lody... Iwo nie chciał słyszeć o innych niż kawowe. Więc dostał kawowe. Ja zamiast lodów wypiłam kawę z filiżanki :)


Natomiast dla Leny obowiązkowo lody różowe :))


Tatuś o mało nie poparzył się swoją herbatą, kiedy Iwo na propozycję napicia się herbatki powiedział: "Bleeee, Fuujjjj, nie jubię"


To było bardzo miłe popołudnie, które zakończyło tydzień ładnej pogody.


W niedzielę cały dzień padał deszcz.
A dzieci jak to dzieci, w deszczu też dostrzegają powód do radości. Była okazja do założenia kaloszy i spaceru do babci na obiad w płaszczach i pod parasolem :))

sobota, 14 maja 2011

Urodziny pięciolatka

12 maja pięć lat skończył Robert, brat stryjeczny, kuzyn, bratanek... po prostu chłopiec bliski naszym sercom.
Byliśmy w niedzielę na mini urodzinach. Był tort, były świeczki i świetne humory. Ale gośćmi byliśmy jedynymi. Jakoś tak się poukładało w tym roku, że urodziny w ratach wyszły. A Leny urodziny, czyż nie były na raty? Trzy podejścia mieliśmy. U Roberta były dwa podejścia.

Najpierw poszliśmy wszyscy razem na plac zabaw:




Wspólne oglądanie prezentów:


Wariowanie z Leną i wujkiem:


Lena i Robert, bardzo lubią swoje towarzystwo. Dzieli ich 10 miesięcy różnicy wieku, rocznikowo 1 rok, ale świetnie sie dogadują, bawią i wariują.
Zresztą Robert jako najstarszy z całej czwórki jest uwielbianym, starszym bratem. Kult starszego brata jednym słowem:




Dzieci w ramach odpoczynku w wariowaniu, zasiadły na dywanie i z uwagą słuchały opowiadań wujka... a wujek kusił "ten kto najdłużej wytrzyma bez wydawania z siebie głosu dostanie Mambę" i dzieci siedziały cichuteńko. Tylko od czasu do czasu z buziaków wydobywał się stłumiony rączkami chichot:





W ramach "zdjęć do ramki" udało mi się uchwycić tatę i synka:


A potem było czekanie na tort. Dmuchanie świeczek. I śpiewanie "sto lat" przez wszystkich uczestników imprezy:


I kolejne zapalanie świeczek i kolejne dmuchanie świeczek... bo przecież każdy chce zdmuchnąć świeczkę na torcie, nawet jeśli to nie są jego urodziny:






Zamyślenie... może nad upływającym wiekiem? Eeee to chyba jeszcze nie ten czas :))


Cała czwórka zajadająca się tortem.
To nic, że tort przeszedł wiele, zanim trafił na stół. Był lekko poturbowany, ale smakował wyśmienicie.
Jak zapytaliśmy Roberta: "co się stało, że ten tort jest taki... pognieciony"
Stwierdził: "to pewnie dlatego, że za długo w lodwóce stał"
A potem okazało się, że tort przeszedł dwa twarde lądowania: raz wypadła jubilatowi torba z tortem na klatce schodowej, drugi raz torga z tortem została rzucona na podłogę w kuchni z tekstem "mamo, przyniosłem tort"
Jak na tort zmasakrowany, smakował wyśmienicie:



PS. wpisy z mleczami wróciły... jak miło :)

piątek, 13 maja 2011

Zemsta skoszonych mleczy

Był wpis o wiankach z mleczy...
Był wpis o mleczowym leżakowaniu...
Mlecze zostały skoszone kosiarką zasilaną prądem.

Zemsta mleczy? Dwa wpisy z bloga zniknęły. Nie ma nic o mleczach... Obiecywać, że mleczy nie zetniemy, nie będę. Ale wpisów o mleczach już nie będzie.

Może jak dziwnie zniknęły tak dziwnie się pojawią.

Ale dało mi to do myślenia - czas zrobić kopię wszystkiego co na blogu zapisuję. Szkoda byłoby mi tych dwóch lat zapisanych w tym miejscu.

Przed nami weekend. Już dziś była zapowiedź tego, jak się nam pogoda szykuje - zimno, wietrznie i nieprzewidywalnie, słońce i deszcz w zmiennych konfiguracjach co kilkanaście minut. Brrrrr..... szkoda, wielka szkoda.

czwartek, 12 maja 2011

Leżakowanie w mleczach

Lena i Iwo, od tygodnia przestawiam ich na "niespanie" w ciągu dnia.
 Zabieram im drzemkę, czas na odpoczynek w ciągu dnia, czas na zresetowanie się dla nich ale i dla mnie.

Dlaczego?

Dlatego, że wieczorem zamiast się ułożyć do snu w łóżkach, wariowali aż ściany chodziły w lewo i w prawo a Kubuś Puchatek ze ściany tracił nos a zyskiwał piegi (tak go mocno całowali w nos, że mu czarna farba przemieściła się z nosa na całego buziaka).

Dzień od zawsze, zaczynamy wcześnie. Pobudka jest zwykle około 5:30. Kryzys nadchodzi około 13:00, czasami 14:00. Ale jak przetrwamy ten trudny czas, to wieczór jest krótki i treściwy - kolacja, kąpiel, Wieczorynka w tv, czytanie bajeczki w łóżeczkach i albo sen nadchodzi jeszcze w trakcie czytanki albo tuż po.

O 20:00 zaczyna się mój czas na to co lubię najbardziej - zdjęcia i net :))) Zdjęć nocą nie robię ;) ale przeglądam to co zrobiłam w ciągu dnia, obrabiam, kataloguję i wrzucam na bloga.

A tak swoją drogą muszę się wreszcie zmobilizować i wywołać zaległości z ostatniego roku. Oj, będzie kosztowało...

No a dziś czas kryzysu w ciągu dnia, spędziliśmy na łące pełnej mleczy... w przydomowym ogrodzie.
Wieczorem mleczy już nie było, tatuś skosił.
 Jutro ma padać.
Będą nowe :))



















środa, 11 maja 2011

Mlecze

Dużo ich mamy w ogrodzie. Bo nasz mały, "pożyczony" ogród jest dziki, niezagospodarowany, po prostu rosnący. I rośnie masa mleczy. A ja zakochałam się w nich. Są urocze... takie słoneczne, puchate, radosne. Dziś z mleczy pletliśmy wianki i gotowaliśmy mleczowe zupy dla lalek. I nie tylko dla lalek. Ja dostałam dwudaniowy obiad mleczowy :)

Lena i Iwo w wianuszkach. Lena jak widać na zdjęciu "wniebowzięta". Ale dziś cały dzień był w takim świetnym nastroju:











Lena idzie gotować mleczowy obiad...










*  *  *

Lenę ukąsił pierwszy w tym roku komar. Wczoraj ją ukąsił. Płakała, narzekała, marudziła, jęczała... a wszystko dlatego, że ten paskudny komar ją tak potraktował i ona nie może wytrzymać tak ją swędzi.
Dziś rano kazała sobie nakleić plasterek na ślad po ukąszeniu. Cały dzień z plasterkiem chodziła i była mega tragedia wieczorem, bo się plasterek w kąpieli odkleił.
Rany, a ile dni z komarami jeszcze przed nami...