środa, 29 września 2010

Deszczowo

Od dwóch dni pada non stop. Wczorajsza bieganina w deszczu z dzieckiem pod pachą zaowocowała bólem gardła i zakwasami w lewej ręce. No ale najważniejsze, że wszystko zostało załatwione i sprawa została pchnięta do przodu.

Wczoraj Lena zamiast 15:00 została odebrana przeze mnie z przedszkola o 16:45. Miałam stres i łzy w oczach czy i jak sobie poradzi z tym dłuższym rozstaniem, tym bardziej, że ani ona ani ja nie byłyśmy na taką ewentualność przygotowane. Wszystko miałam załatwić szybciej ale wystarczył jeden oporny urzędnik i wszystko się obsunęło.
Lenę w przedszkolu zastałam uśmiechniętą, radosną i przytuloną do Cioci Asi. Przywitały mnie ze słowami "o widzisz, to jednak nie Czarownica"... kto wie, czasami zamieniam się w Czarownicę ;)

Wczoraj w przedszkolu gościł teatrzyk. Dowiedziałam się tylko, że:
- były 2 panie i 2 panów,
- przedstawienie było o Pipi,
- było dziwnie i strasznie.

***

Iwo do swojego słownika... rozbudowanego ;) dołączył dwa nowe słowa:
- dziuła (czyli dziura)
- bojało (czyli bolało)

Są też:
- papi (czyli pani)
- pupa (czyli puka)

Zdania złożone:
- Pan pupa (czyli Pan puka) :)

poniedziałek, 27 września 2010

Rodzinnie

Sobota minęła nam fantastycznie. Ogólnie weekend minął nam fantastycznie.
Fajna pogoda była jak na końcówkę września. Świeciło przepiękne słońce, było ciepło i właściwie bezwietrznie.
W piątek wpadliśmy na pomysł, że trzeba ten weekend, wg meteorologów, ostatni ciepły weekend przed zimą .... wykorzystać.
W sobotę więc postanowiliśmy wybrać się na wycieczkę pociągiem do Warszawy.
Wyszliśmy z domu po 9:00. Lena szła dzielnie ze mną na rękę, Iwo jechał w wózku. Szliśmy tempem wolnym, więc spóźniliśmy się na pociąg o 9:39. Może byśmy się nie spóźnili, ale po co się spieszyć :)

Kupiliśmy bilet za całe 12 zł dla 4 osobowej rodziny i poszliśmy na peron. Po drodze był kiosk z pieczywem, więc kupiliśmy buły na drugie śniadanie. Usiedliśmy na ławce na peronie i czekaliśmy na nasz pociąg.



Pomysłem było, by przemieścić się metrem do Parku Żeromskiego i zrobić dzieciom frajdę zabawą na największym w Warszawie placu zabaw dla maluchów.
I było fajnie:











A to dowód, że pobyt na placu zabaw ładował energią:


Po szaleństwach na placu zabaw najpierw były lizaki, a później lody i pączki u Bliklego (w końcu sobota to nasz rodzinny dzień słodyczowego obżarstwa)



Przemieszczaliśmy się komunikacją miejską. Wsiedliśmy więc w metro a następnie w autobus i znaleźliśmy się na warszawskiej starówce. Tu zjedliśmy obiad, posiedzieliśmy przy kawie, szarlotce i soku jabłkowym:




Spacerowaliśmy Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem.



Spotkaliśmy uroczego klauna:



W końcu Lenusi zmęczyły się nóżki



Wszyscy musieliśmy odpocząć. Tym razem przy szybkim espresso. Lena została wierna swoim upodobaniom i znów poprosiła o sok jabłkowy:




Iwo spał w wózku, przespał obiad i kawę :) Potem spała Lena, która przespała powrotną drogę pociągiem. Do domu wróciliśmy o 18:00.
Było cudownie. Świetne humory dzieci, rewelacyjne nastroje towarzyszące całej wycieczce, spowodowały że po powrocie nie czuliśmy zmęczenia. Oby wszystkie nasze wycieczki były tak fajne :)