środa, 28 lipca 2010

Mży i deszczy

Od poniedziałku mży i pada, pada i mży. W poniedziałek odpuściliśmy wychodzenie z domu, we wtorek udało się uniknąć zmoknięcia bo przed południem nie padało. Dziś natomiast włożyłam maluchom płaszcze od deszczu, kalosze i poszliśmy do parku. Pobawili się w kałużach i od razu nastroje się poprawiły.

Jutro przedszkole. Mam nadzieję, że Lena zostanie chętnie wśród dzieci. Dziś wieczorem powtarzała, że będzie jutro płakała bo nie chce zostawać sama. A potem dodała... "a inne dzieci zostają same w przedszkolu, prawda" ... ano prawda, tylko to nic nie zmienia. Lena nadal ma łzy w oczach, że musi zostać w przedszkolu bez mamy i Iwcia. Trudne to wszystko.

Szukamy działki i projektu domu. Wszystko co znajdujemy wśród gotowych domów nadal nas nie satysfakcjonuje. Pewnie dlatego, że oboje chcemy dom parterowy, bez schodów i pięter. To chyba przesyt tym dwupoziomowym mieszkaniem

Byłam we wtorek u astrologa... muszę gdzieś wszystko sobie zapisać. Pamięć jest zawodna ;) Dwie niesamowite rzeczy - powiedziała, że jest to idealny moment na sprzedaż mieszkania i budowę domu (intuicyjnie pewnie wystawiliśmy na sprzedaż mieszkanie tydzień temu). Druga - w gwiazdach zapisane jest, że mój tato ma problemy z nogami... i rzeczywiście ma, we wrześniu idzie do szpitala a już teraz kończy serię zastrzyków. Lekarze "straszą", że będzie jeździł na wózku ... za rok lub dwa.

wtorek, 27 lipca 2010

Imieniny babci Krysi

W sobotę pojechaliśmy do babci Krysi na urodzinowo-imieninową imprezę. Rano Lena z tatą pojechała po kwiatki dla babci i dziadka (bo świętowaliśmy również zaległe imieniny dziadka Janka). A potem wyruszyliśmy w drogę. Po 20 minutach w aucie Lena nabrała koloru swojej białej sukienki i chwilę później mimo zapewnień z jej strony, że wymiotować nie będzie, puściła cudnego pawia na śliczną, czyściutką, kremową tapicerkę samochodową. Zatrzymaliśmy się, przebraliśmy delikwentkę, przewietrzyliśmy i Lenę i auto, T przetarł siedzenia  ponownie ruszyliśmy w drogę. Nim dojechaliśmy pod dom babci i dziadka, Lena zaliczyła kolejnego pawia, tym razem sprawnie złapanego w piaskownicowe wiaderko.
Biedna Mała, biedni My.
No ale ....
Po godzinie Lena była rozkręcona i podjadała ze stołu wszystkie przysmaki, które przygotowała babcia :))

A potem było świętowanie i zabawy z kuzynami/braciami stryjecznymi.

Najpierw było jedzenie obiadu. Dobrze, że babcia zna się na gotowaniu:


Potem wspólne/grupowe jedzenie lodów


Starsi częstowali młodszych:


Niektórzy się cieszyli, że dostali dokładkę:



A niektórzy, po prostu jedli i nie patrzyli na innych:


A potem był spacer, który został przyjęty z wielkim entuzjazmem:


Plac zabaw i kręciołki na karuzeli:


Ale o co chodzi?


Po szaleństwach na placu zabaw, chwila odpoczynku u babci na łóżku:

czwartek, 22 lipca 2010

Mało a jednak coś się dzieje

Niby nic się nie dzieje, niby szara codzienność, ale jednak wiele małych rzeczy codziennie się zdarza :)

Po pierwsze: wystawiliśmy nasze mieszkanie na sprzedaż, w piątek przyjdą pierwsi oglądający. Strasznie jestem ciekawa jakie są statystyki i ile sprzedaż naszego m potrwa. Ogłoszenie pojawiło się w necie pierwszy raz 17 lipca 2010. Pierwszy oglądający będzie 23 lipca 2010. Zapisuję z ciekawości, by potem wiedzieć ile tak naprawdę zajęła nam sprzedaż.
Wystawienie mieszkania na sprzedaż wiąże się ściśle z decyzją o zakupie połowy bliźniaka lub segmentu, prawdopodobnie na jakimś zamkniętym osiedlu domów jednorodzinnych. Mamy już taki jeden na oku, ale zanim nie będziemy mieli konkretów sprzedażowych nie będziemy się "nakręcali" na zakup.

Po drugie: byłam dziś u fryzjera i obcięłam sobie włosy. Zapłaciłam jak za zboże ale jestem na tyle zadowolona z efektu, że nie jestem pewna czy nie będę płaciła takich pieniędzy regularnie. Nie ma to jak fryzjer z wizją w oku :)

Po trzecie: dzieci stały się ostatnio bardzo towarzyskie i kontaktowe. Iwo poznaje sąsiadów i kolegów z placu zabaw. Dziś z balkonu, z drugiego piętra wołał do znajomego z piaskownicy "czeeeee" a do sąsiadki "cioooosia". Po raz pierwszy też doświadczyłam, wołania "Iwoooo, Lennna" pod balkonem, przez kolegę trzylatka z klatki obok. Chciał pokazać moim maluchom nowy samochód, który dostał od mamy :)

Po czwarte: Lena idzie jutro do przedszkola. Niby większy entuzjazm, ale zasypiała ze łzami w oczach.

Po piąte: we wtorek wreszcie dotrę do astrologa. Dawno nie byłam. Pani astrolog wreszcie znalazła dla mnie czas. Nie mogę się doczekać ;)

Po szuste: muszę kupić mamie i tacie (babci i dziadkowi) prezent na imieniny. W sobotę impreza a ja jak na razie kupiłam tylko dodatek do prezentu dla mamy. Hmmmm..... Jutro mam przedpołudnie bez Leny, może uda mi się coś znaleźć... z drugiej strony znów ma być upalnie, więc gdzie tu po sklepach łazić w taki skwar.

Po siódme: mówię dziś wieczorem, że czuję się zmęczona a Lena na to "mamusiu, zrób sobie kolację w świętym spokoju, usiądź na kajapie i napij się wody.... to działa, pociujeś się jepiej" :)))))

Idę spać... jutro jest nowy dzień. Miałam naszykować zdjęcia do wywołania, bo mam zaległości od października 2009, ale usnęłam na fotelu... jutro wieczorem się tym zajmę :)))

wtorek, 20 lipca 2010

Wieczorne spacery

Wieczorem chodzimy na spacery. Jutro wybierzemy się gdzieś dalej, ale ostatnio bywaliśmy gównie w parku.

Kamyczki są bardzo interesującym obiektem. Iwo pyta: "To jeeeest?" i czeka na odpowiedź :))


"Mamo, patrz, księżyc"


Spacer z samochodem:


Mały odpoczynek na ławce... Wchodzenie i schodzenie jest bardzo interesujące


"Mamo, czy moja kara już minęła?"


"bruuuum, brrrruuuum"



"Lala nie ma butów. Mamo, mogę też zdjąć buty?"



"Baaaam" ale gdzie jest piłka?


Zwisanie fajne jest :)


Przedszkole

Dziś Lena poszła do przedszkola. Na 2 godziny. Żegnała się ze mną zalewając się łzami. Nie ma już histerii, jak 2 tygodnie temu, ale nadal widzę że mocno przeżywa rozstanie z nami. Mnie też nie jest łatwo patrzeć w te przestraszone, wypełnione łzami oczy. Dziś też płakała, dziś też prosiła bym jej nie zostawiała, ale było już mniej tej rozpaczy. Powoli się przyzwyczaja.
Została.
Iwo za to wołał za oddalającą się siostrą "Nena, Neeeeenaaa". I jak byliśmy już za zakrętem nadal wołał pod nosem "Neeeena", jakby nie mógł się pogodzić że zostawiliśmy Lenę.
Jak po nią wracaliśmy autentycznie widziałam, że się ożywił jak mu powiedziałam, że idziemy Lenę odebrać z przedszkola. Już widząc furtkę krzyczał na całe gardło "NENA". A jak ją zobaczył to była euforia :))))

Natomiast Lena w przedszkolu miała się dziś dużo lepiej i można by powiedzieć że nastąpił przełom. Płakała tylko na początku. Potem podczas zajęć plastycznych ślicznie pomalowała zwierzątka (jako jedyna w grupie wykonała to zadanie) a potem nie chciała z dziećmi bawić się na dworzu tylko chciała pomagać pani sprzątać. I jak do tej pory nic nie mówiła w przedszkolu tak nagle się rozgadała. Podobno opowiadała Pani jak mamie w domu pomaga sprzątać niebieską ściereczką, opowiadała bajki które najbardziej lubi oglądać. Potem wyszły na dwór i zaczęła się bawić z dziećmi.
No i zaczęła się uśmiechać. :)

A do domu wracaliśmy w podskokach :)

Fajnie, że przedszkole staje się radością a nie udręką.

Było piekielnie gorąco

Przez kilka ostatnich dni temperatura powietrza latającego nad naszym miastem wynosiła ponad 35 st. Wszystkim nam się już lasował mózg. Dobrze, że się ciut ochłodziło i obecnie jest 27 st. ;)

W związku z tymi gorączkami na dworzu rozstawiliśmy/napompowaliśmy dzieciom spory basen do pluskania.
Nawet tatuś się w nim zmieścił




Wspólne wariowanie dawało wiele radości








sobota, 10 lipca 2010

Szpital

Czwartek, 8 lipca 2010, godz: 17:00

Wybieraliśmy się na spacer. Przed wyjściem jak zawsze zmieniałam Iwciowi pieluchę. Zauważyłam ma opuchliznę, powiększenie, wybrzuszenie między prawą pachwiną a podbrzuszem. Razem z T komisyjnie stwierdziliśmy że jest TO twarde i rzeczywiście jest. Ale Iwo zachowywał się normalnie - był radosny, uśmiechnięty, rozbrykany, więc ewidentnie mu TO nie przeszkadzało.
Zapisałam go na wizytę do pediatry ... termin do dzieci chorych na 14:45 w poniedziałek. To jest chore, by nie było miejsc u pediatry dla chorego dziecka wcześniej niż za 4 dni.

Wieczorem poczytałam w necie, pooglądałam zdjęcia i wiedziałam już, że może to być przepuklina pachwinowa. Poczytałam o uwięźniętej przepuklinie i o północy rozbierałam biednego Iwcia z pieluchy by pooglądać TO, czy nie jest zaczerwienione, zasinione. Ale nie było.

Piątek, 9 lipca 2010:

7:00 po obejrzeniu podbrzusza stwierdziliśmy z T, że TO się nie zmniejszyło.

7:45 zadzwoniłam do pediatry i zamówiłam prywatną wizytę domową.

12:30 pediatra przyjechała, pooglądała i stwierdziła, że jest to prawdopodobnie uwięźnięta przepuklina pachwinowa. Dała skierowanie do szpitala. Dziwne było to, że przepuklina nie chce się wprowadzić. No i dlaczego nie boli? I nie sinieje? Gdyby siniała i bolała konieczna byłaby natychmiastowa interwencja chirurgiczna. A z racji tego, że bez usg nie da się nic powiedzieć na pewno, kazała nam jechać do szpitala.

12:45 zadzwoniłam do mamy/babci by przyjechała do Leny. Co okazało się świetnym pomysłem... z jej chorobą lokomocyjną byłoby ciężko.

13:45 wyjechaliśmy z Piaseczna, w bagażniku mieliśmy zapakowaną torbę do szpitala na ewentualność, gdybyśmy mieli zostać a Iwo miałby być operowany.

14:45 dojechaliśmy do szpitala na ul. Działdowskiej

15:00 Iwo został zbadany - podejrzenie uwięźnięta przepuklina pachwinowa lub wodniak powrózka nasiennego. Niestety w szpitalu nie mają usg. Dostaliśmy skierowanie na pilne usg, ale musieliśmy pojechać do szpitala na ul. Litewskiej/Marszałkowskiej.

15:55 Byliśmy po usg. Okazuje się, że to wodniak. Wracamy na Działdowską.

16:45 Pani doktor orzekała, że nie ma kwalifikacji do operacji. Mamy obserwować, czy wodniak nie wchłonie się sam. Wsiedliśmy do samochodu i dopiero zeszło z nas całodzienne zdenerwowanie i kiepsko przespana noc.

17:00 Iwo pochłonął całą suchą bułkę i popił pitnym jogurtem. I zapadł w drzemkę. Nie jadł nic od 11:00 "bo jeśli będzie operowany"...

A ja nie zważając na dietę i to co powinnam zjeść, zarządziłam podjechanie do Restauracji Innej niż Wszystkie. To był mój pierwszy posiłek od rana i dopiero teraz mój żołądek poinformował mnie, że jest głodny. Wcześniej nie było czasu na myślenie o tak przyziemniej sprawie.

Wróciliśmy do domu. Jak cudnie być w domu. Nie znoszę się rozpakowywać, ale rozpakowanie torby którą rano pakowałam do szpitala okazało się jedną z przyjemniejszych czynności tego dnia.