czwartek, 31 grudnia 2009

Święta, Sylwester i Nowy Rok...

Święta, święta i po świętach jak mówią...
Szybko minęły, ale to chyba dobrze. Taką mam refleksję dzisiaj.
Wigilia spokojna, w ścisłym gronie. Lena zajadała się barszczem czerwonym, Iwo rybą i ziemniakami.
A potem było śpiewanie kolęd i wspólne zabawy. Wieczorem Lena naszykowała dla Mikołaja szklankę mleka i pierniczki, żeby się posilił jak przyjedzie zostawić prezenty pod choinką.
Jak dzieci poszły spać, ze dwie godziny szykowałam prezenty, bo rozłożenie domku i wszystkich gadżetów to nie taka prościzna jakby się wydawało ;)
Rano w pierwszy dzień Świąt to my, rodzice, byliśmy bardziej rozentuzjazmowani, by iść i zobaczyć czy był w nocy Mikołaj i czy zostawił dla dzieci prezenty.
Lena cały czas powtarzała, że Mikołaja nie było, bo po pierwsze ona już prezent od Mikołaja dostała (ten wygrany domek, przyniesiony przez kuriera 2 dni przed wigilią) a po drugie ona nie słyszała w nocy głośnego tupania Mikołaja.

Ostatecznie jak już udało nam się Lenę przekonać do zejścia na dół i do sprawdzenia, czy Miki był, domek pod choinką wzbudził taki entuzjazm, że Lena właściwie nie odchodziła od zabawy. Jak Iwo poszedł na drzemkę, Lena za nic nie chciała ... ja miałam czas na czytanie ksiażki, T czas na drzemkę a Lena bawiła się domkiem.

W drugi dzień Świąt pojechaliśmy do dziadków. Zapakowanie dwójki dzieci, prezentów, ubrań na zmianę i 100 innych niezbędnych rzeczy jest nie lada wyzwaniem. I zawsze kończy się tym, że czegoś zapomnimy. Czego tym razem? Nie wzięłam aparatu foto i nie mamy ani jednego zdjęcia ze świąt u babci. Masakra.
Lena zwymiotowała nam w drodze 2 razy, a jechaliśmy ledwie 33 minuty. Szkoda małej bidusi. Ale ona już doskonale rozumie, że choruje w aucie i "tego się nie lecy" :)

Ogólnie Święta fajne były.

Okres między Świętami a Sylwestrem gorszy, bo T miał za dużo czasu wolnego i się za często ścieraliśmy. Ale mnie i tak było dobrze.

A dziś Sylwester! Siedzę przed kompem w piżamie, T ogląda tv, dzieciaki śpią. Ciekawe czy obudzi je strzelanie petardami... Lena co roku się budzi jak walą nad jej głową. W sumie to nie dziwne, ona zamiast połowy dachu ma okna... Zobaczymy.

Jutro Nowy Rok i ... Nowy Rok nowe wyzwania ;)
Takie podstawowe wyzwanie to wreszcie pozbyć się nadbagażu kilogramowego. Ale nie chodzi o samo odchudzenie, chodzi o to by zdrowo zacząć się odżywiać. Stawiamy na odżywianie strukturalne. Zobaczymy co z tego wyniknie. Jak schudnę te 20 nadprogramowych kilogramów to w przyszłym roku Sylwestra obchodzimy gdzieś na mieście, gdzieś w lokalu, wśród ludzi :)

Spać mi się chce, a do północy jeszcze ponad godzina.....

środa, 23 grudnia 2009

Przeddzień wigili

Przygotowania trwają.
Pierniki upieczone miękną. W tym roku odpuszczam lukrowanie. Nie z braku czasu co z lenistwa. A poza tym podobają mi się takie brązowiutkie ;) Może w przyszłym roku Lena pomoże i Iwo pomoże i pierniki będą zdobione. W tym roku musiałabym to robić sama.... i tam.... :)

Dziś piekę schab ze śliwką. Zrobię rybę w marchewce czyli tzw po grecku. A wieczorem upiekę seromak z polewą czekoladową.
Nie szykuję dużo, bo będziemy to głównie we dwoje jedli, ale coś pysznego będzie do zjedzenia. W końcu to Święta.

Iwo śpi a Lena...

Lena szaleje, bo wczoraj zdarzył się cud Świąt Bożego Narodzenia.
W godzinach popołudniowych przyjechał kurier. Lena go nie widziała tylko słyszała. Kurier przyniósł paczkę. Oczywiście dzieciaki musiały pierwsze paczkę rozpakowywać. A w środku... W środku był domek Sylvaniana Families. No i cóż, okazuje się że po zakupach od Mikołaja braliśmy udział w konkursie i losowaniu nagród. No i "wygraliśmy" domek. Lena się nim bawi od wczoraj non stop. Spać nie chciała iść. Twierdzi, że Mikołaj do niej przyszedł wcześniej, bo bardzo się spieszył a ona była bardzo grzeczna ;) I nie wie, że pod choinką w pierwszy dzień Świat będzie na nią czekał drugi domek... ten właściwy.
Ależ skomplikowanie planów, ależ miła niespodzianka. Fajnie.... nie spodziewałam się, że tak się będę cieszyła z domku dla lalek. Nagroda warta 170zł. No a wyposażenie do domku będziemy kupowali sukcesywnie... najbliższa okazja to marcowe urodziny.

No dobra, lecę do kuchni pichcić póki cisza i spokój w domu :)

czwartek, 17 grudnia 2009

Choinka

Ubraliśmy choinkę.
Na dworzu mróz -11, do tego wiatrzysko. Nie musieliśmy więc nie wychodziliśmy dziś z domu. Trochę szkoda bo śnieg ładnie napadał i jest bajkowo. Ale w taki ziąb to mnie nikt siłą z domu nie wygoni. Ooooo nie!
Jutro ma być jeszcze zimniej więc też nie wyjdziemy.
Dziś w ramach zajęć "domowych" było ubieranie choinki. Lena pomagała a Iwo przeszkadzał. Potem okazało się, że lampki nie działają ... spinają się i trzepią po rękach... Wiec T pojechał do Auchan i kupił nowy zestaw.
Lena podawała mi bombki, Ja wieszałam a Iwo próbował je zdejmować.
Lena ubierała i mówiła "mam duźio pjacy" a po wszystkim chodziła wokół choinki i mówiła "nasza kinka jest piękna" :)
Efekt końcowy to ubrana rozświetlona choinka i 3 zbite bombki, po 1 sztuce na 1 ubierającego :))

Jutro żeby zając dzieciom czas chyba wymyślę wspólne lepienie pierogów. Będą jak znalazł na wigilię :)

Idę spać bo wcześnie się zrobiło.

Jutro T idzie do teatru. Nie przypuszczałam, że tak go ucieszy ten prezent adwentowy. :)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

Kartki Świąteczne

Podtrzymujemy tradycję naszych babć i na Święta zawsze wysyłamy kartki. W tym roku 12 sztuk ... zrobiłam sama. Wieczorami. Takie:








Nocne pobódki

Dzisiejsza noc... matko, ale sobie pospałam... ech...
Poszłam spać o 1:00 bo chciałam dokończyć kartki świąteczne. Prawie skończyłam, dziś tylko wypiszę życzenia i jutro zostaną wysłane ... może zdąrzą przed Świętami :)
Poszłam spać i o 1:40 już nie spałam, bo Iwo się obudził. Dostał czopek (bo bolą go dziąsła od rosnących zębów), wodę do picia i .... wypił wodę i był gotowy do zabawy.
Było lulanie, przytulanie, kładzenie na siłę i po dobroci... o 2:30 skapitulowałam i dałam butlę mleka z nadzieją, że po mleku uśnie...
Ale nadzieja matką głupich... nie usnął, marudził...

Nie wiem ile spaliśmy tej nocy, ale krótko...

A Iwo? Iwo po takiej nocy w dzień pospał 20 minut. Wieczór był krótki bo padł o 18:00 ale jaka noc nas czeka dziś? Jedno jest pewne, idę spać wcześniej niż wczoraj to może uda mi się pospać dłużej :)

Dziś padał pierwszy śnieg. Lena cała szczęśliwa nie chciała jechać w wózku, co jest rzadkością. Na Iwciu śnieg wrażenia nie zrobił. :)

niedziela, 13 grudnia 2009

Wolny dzień

Wczorajszy dzień był przygotowywaną od miesiąca niespodzianką.
Dzień wcześniej, czyli w piątek rano, dowiedział się że w sobotę będzie miał dzień niespodzianek i tyle. Musiałam mu powiedzieć wcześniej, coby sobie soboty nie zaplanował beze mnie :)
W piątek wieczorem z wielkim rozmachem zleciałam ze schodów. Bolało okrutnie, ale przecież w sobotę miał być wyjątkowy dzień i nie mogłam tego zaprzepaścić. Najwyżej będę utykała. Utykałam na jedną nogę do wieczora. Nocą nie mogłam spać na prawym boku, bo bolało strasznie. Ale rano jakoś się otrząsnęłam i daliśmy radę zrealizować plan.

O 10:00 przyjechali moi rodzice do dzieci. Oni wyszli na spacer a my zapakowaliśmy się do auta i najpierw podjechaliśmy do galerii Tradycja celem zakupienia wianka na drzwi. Trudno, w tym roku nie robiłam własnoręcznego. Za dużo musiałabym jodły kupić i co potem z nią robić... szkoda wyrzucić. Kupiliśmy wianuszek z szyszek i jabłuszek, a oprócz tego ślicznego aniołka dla mojej mamy (za opiekę nad dzieciaczkami), i jeszcze kadzielnicę i 4 rodzaje ziół do kadzenia.

O 11:00 byliśmy w Galerii Mokotów. W planie był zakup swetra do koszul dla T (poprzedni się uroczo sfilcowałam nastawiając zbyt wysoką temperaturę prania... i teraz nadaje się na dużego misia Leny ). Oprócz swetra kupiliśmy fajną kurtkę na zimę i pasek do spodni. T zachwycony zakupami. Zakupy zakończyliśmy kawą w Coffe Heaven.

O 12:30 podjechaliśmy w okolice Placu Konstytucji. Aut co nie miara i za nic nie mogliśmy znaleźć miejsca do zaparkowania. Ostatecznie mieliśmy niezły spacer spod Ambasady Królestwa Norwegii aż do Teatru Polonia.

O 13:00 rozpoczął się spektakl "Grube Ryby" z Cezarym Żakiem, Arturem Barcisiem, Ignacym Gogolewskim i kilkoma innymi gwiazdami polskiego teatru. Sztuka trwała 2 godziny. Świetnie się bawiliśmy. Teatr wypełniony po brzegi, ale mimo że sztuka była komediowa publiczność zachowywała się na najwyższym poziomie kultury. A już spotkaliśmy się z rozmowami przez telefon na widowni, podczas trwania spektaklu (teatr Kwadrat) i szeleszczeniem papierków z orzeszkami (teatr Komedia).

Ubawieni i zrelaksowani zjedliśmy obiad w Lokancie, restauracji tureckiej przy Nowogrodzkiej. Często tam bywaliśmy w czasach przeddzieciowych. Poszliśmy tam troszkę z sentymentu. Niestety wpadek było tyle, że w naszych oczach restauracja zamieniła się w miedzyczasie w bar turecki. Postanowiliśmy tym obiadem zakończyć nasze chodzenie do TEGO lokalu.

Po obiedzie... mieliśmy troszkę czasu, bo umówiliśmy się z dziadkami na powrót w okolicach 18:00.... wybraliśmy się w podróż do domu na "okretkę". Przy tym "okręcaniu" przyszło nam do głowy, że Iwo potrzebowałby ciut cieplejszej kurtki a Lena butów. I podjechaliśmy do Decathlonu. Ludzi tłum z koszami pełnymi zakupów... czuliśmy się jak nie z tego świata. Ale kurtkę kupiliśmy, fajną i cieplutką, na wyprzedaży za całe 29 zł (cena wyjściowa 109 zł) :)))) ależ nam się udało.
Natomiast Lenie kupiliśmy śniegowce. Ruszofe :)

Wróciliśmy do domu.
Dzieci szczęśliwe, uśmiechnięte od ucha do ucha, witały nas okrzykami w drzwiach mieszkania.
Lena cały wieczór chodziła po domu w nowych butach :)
Babcia dostała aniołka.
T przyczepił wianek do drzwi.
Ja zapaliłam świeczkę w kadzielniczce i zapachniało fajnymi ziołami w domu.

A dziś postanowiłam, że będzie duża choinka w domu.
Zaryzykujemy.
Zobaczymy jak dzieciaki zareagują... mam nadzieję, że nie będziemy jej rozbierać zaraz po świętach :)

sobota, 5 grudnia 2009

wycieczka

Niezaplanowane wyjazdy są najfajniejsze.
A rzadko nam się ostatnio zdarza spontaniczność.
Dziś rano T zapytał: "co dziś robimy? Może się gdzieś wybierzemy, tak jak w zeszły weekend?"
No i pojechaliśmy.
A że Lena niezmiennie choruje w aucie, podjechaliśmy do metra wilanowska a potem metrem na plac bankowy.
Stamtąd poszliśmy na starówkę.
Dzieci usnęły a my obżarliśmy się różnościami - świetne, litewskie kabanosy, ciepły wiejski chleb ze smalcem, spiralki z ziemniaków.
Potem poszliśmy ogrzać się ciepłą kawą w Coffe Heaven.
Dzieci się pobudziły, zjadły zrobione przeze mnie kanapki i wróciliśmy na starówkę.
Nie doczekaliśmy jednak do iluminacji choinki i lampek ulicznych. Było zimno i w końcu tylko marzyliśmy o tym by wrócić do domu. Lena dumnie szła z przyczepionym do kurtki balonikiem.

Pewnie przed świętami zawitamy na starówce raz jeszcze. Chcemy pokazać dzieciom jak ślicznie świeci się miasto nocą :)
Pamiętam takie cudne światełka bożonarodzeniowe z Sydney. Tyle że tam środek nocy, światełka świąteczne i krótki rękawek. Ciepło i przyjemnie. Mam nadzieję, że kiedyś i te światełka w Australii im pokażemy.

A wogóle to kilka dni temu mieliśmy telefon z ambasady - są już papiery dla dzieciaków, mają obywatelstwo. Teraz zastanawiamy się jeszcze czy nie wyrobić im paszportów, ale nie wiem czy jest sens bo na razie nie mamy w planach podróży za ocean.

piątek, 4 grudnia 2009

Myślałam o plombach

Miałam odwołać tę wizytę, ale przekonała mnie koleżanka... całkiem niechcący.
Spotkałam Gosię w środę. Wybierała się z Antosiem do pedodonty. Na kontrolę i ewentualną fluoryzację. Po wizycie okazało się, że w jedynce jest dziura.
Przeraziłam się i wizyty nie odwołałam.
Tylko wymyśliłam, że Iwo zostanie u sąsiadki Eli i jej rocznego synka, a ja z Leną odwiedzimy dziecięcego dentystę.
Lena chętnie szła ściskając pod pachą lalę.
Wszystko było super do momentu wejścia do gabinetu, do momentu aż pan doktor się nie odezwał.
Lena się rozpłakała i próbowała się schować gdzieś pomiędzy moimi dwoma nogami.
Wzięłam ją na ręce, usiadłyśmy na fotelu i starałam się ją rozluźnić, rozruszać.
Ostatecznie udało się całkiem fajnie obejrzeć panu doktorowi wszystkie ząbki.
I wielki sukces - wszystkie ząbki super zdrowe!!!
Pan doktor zalecił tak dokładne mycie ząbków jak dotychczas.
Pochwalił Lenę za dzielność a mnie za "dobrą robotę".
Umówiliśmy się na kolejną wizytę za 4 miesiące, na fluoryzację.

A Iwuś świetnie się bawił.
Nie mniej jednak, jak tylko usłyszał mój głos zanim jeszcze pojawiłam się w drzwiach pokoju Igorka, rozpłakał się strasznie. Potem potrzebował jeszcze z 10 minut na poprzytulanie i wyżalenie się "jak mogłaś mnie zostawić?". Ale potem wrócił do zabawy z kolegą i z siostrą. Jako dowód na to, że świetnie się bawił podczas naszej nieobecności widziałam film nagrany na aparacie foto - naprawdę świetnie się bawili z Igorkiem.

Fajnie mieć taką fajną sąsiadkę, która pomoże w razie potrzeby.
Mam nadzieję, że będę mogła się odwdzięczyć tak samo :)
Ale najfajniejsze jest to, że Leny ząbki są super zdrowe :)

sobota, 28 listopada 2009

Przepraszamy

Wpadłam na pomysł i go realizuję od dziś.
Od zawsze było tak, że jak Lena uderzyła Iwcia to musiała go przeprosić. Bywało różnie, raz przepraszała chętnie, raz przepraszała jeśli mogła coś na tym zyskać, raz nie przepraszała wcale lub robiła to z musu, "przez zęby" :)

Od kilku dni Iwo zaczął oddawać Lenie. Ale potrafi też od tak uderzyć, bez przyczyny lub wtedy gdy Lena się mu przeciwstawia.

Dziś pomyślałam - najwyższy czas by Iwo zaczął przepraszać Lenę. Uderzył musi przeprosić, tak ja do tej pory robiła to Lena.
Oczywiście Iwo nie potrafi tego zrobić, więc ja to robię za niego - biorę jego rączkę i głaszczę Lenę po miejscu w które została wcześniej uderzona. I mówię "przepraszam Lenusiu, nie chciałem Cię uderzyć". O dziwo Lena reaguje przytuleniem Iwcia. A że Iwo przytulać się lubi, to od razu sam przytula się do Leny. I tak się przepraszają przytulając.

No i inicjatywa Leny:
Jest wieczór, Lena robi siku na nocnik w łazience, Iwo idzie do niej i staje koło sedesu. Ja jestem w pokoju maluchów i przygotowywuję pokój na nocny odpoczynek. Słyszę nagle płacz Iwcia i słowa Leny "nic stało, mamo, nic stało". I potem słyszę znów płacz Iwcia. I Lenę która mówi, "dzidziuś bił Nenę, Nena bija dzidziusia". Więc ja jej na to: "to teraz musicie się przeprosić" i słyszę Lenę, jak całuje Iwcia (w czoło) i mówi "pasiam dzidziuś, pasiam Nena" :))))))
Sama do siebie uśmiałam się do łez :)


Byliśmy dziś na usg z fundacji McDonalda. Wszystko wyszło super. Iwo ma jedynie wędrujące jajeczka, ale to nie zmartwienie na chwilę obecną. Wszystko musi się unormować do 2 a czasami do 3 urodzin. Mamy tylko obserwować i mieć na uwadze. Ufffff.

Po badaniach byliśmy na ciachach, lodach i kawie.
Jak miło było .... mmmmmmhmmm, mogłabym tak częściej.... czekam z utęsknieniem na otwarcie fajnej kawiarni w piaskowym grodzie.

piątek, 27 listopada 2009

Iwo chodzi :)

Dziś o 19:00 (27.11.2009) Iwo zrobił swoje pierwsze 5 kroków.
Dokładnie 5.
I usiadł na pupie cały szczęśliwy i uśmiechnięty od ucha do ucha.
Potem trenował zawzięcie to swoje chodzenie i za każdym razem jak upadał na pupę miał uśmiech od ucha do ucha i bił sobie brawo :)

Jestem z niego bardzo dumna :)

I nie mogę uwierzyć, że takie mam już duże dziecko :)

Jutro jedziemy na usg w związku z akcją organizowaną przez fundację Ronalda McDonalda. O akcji dowiedzieliśmy się ze strony: www.nienowotworomudzieci.org . Jedziemy jutro.
Lena nie bardzo chciała się zgodzić na badanie. Niby nie pytałam jej o pozwolenie, ale twierdziła że jest zdrowa, nie ma kataru i nie chce badania.
Ale jak jej powiedziałam, że po badaniach zrobimy sobie spacer i pójdziemy do jakiejś miłej kawiarni na lody lub ciacho uśmiechnęła się od ucha do ucha i wydała okrzyk "Siuper!!! ". Oby pogoda nam dopisała, bo jak zwykle musimy się wybrać na wycieczkę metrem. :)

czwartek, 26 listopada 2009

Pogrom

Pogrom...
Normalnie szpital w domu...
Dzieci jeszcze kaszlą, sporadycznie ale kaszlą.
T wyjechał służbowo i zabrał ze sobą torbę leków łącznie z antybiotykiem.
A ja jadę na czosnku. Początkowo piłam mleko z miodem i czosnkiem, ale już nie mogę, niedobrze mi na sam widok. Dziś na śniadanie zjadłam chleb z masłem i rozgniecionym czosnkiem. A w gardle drapanie nie ustępuje. Fakt, dobrze że nie postępuje ale mogłoby się już wycofać.
Ale i tak dobrze, bo pół Polski ma wysoką gorączkę i za nic nie można dostać się do przychodni do lekarza.

Powoli pakuję prezenty do kalendarza adwentowego. W tym roku dostanie go T i Lena. Iwo tylko namiastkę w postaci - każdego dnia coś słodkiego. Głównie po to by Lena nie była przekonana, że tylko ona dostaje prezenty.

No i kwestia prezentów na Gwiazdkę też powoli zostaje domknięta. Święty Mikołaj powiadomiony, co kto chce dostać i teraz tylko czekamy na niespodziankę pod choinką, czy nasze marzenia zostaną spełnione. :)

Iwo jeszcze nie chodzi, biega na czterech. żeby go prowadzać za ręce po całym domu, ale ja się migam. Bo nie dość, że ciężko tak chodzić w zgięciu to tak naprawdę jak będzie gotowy, to sam ruszy na dwóch do przodu.

Lena coraz fajniej mówi, pełnymi zdaniami. Wszystko po nas powtarza. I jak starsza siostra potrafi stanąć w obronie młodszego brata.
Pewne zdarzenie w piątek 20 listopada 2009. Na spacerze spotykamy zaprzyjaźnioną mamę z 2 letnim Konradkiem. Lena częstuje kolegę paluszkami. Po pewnym czasie Konradek znudzony jedzeniem paluszków zaczął nimi dziubać w rękę Iwusia. Po chwili Lena mówi:
"nie jub tak, pseproś".
Boskie! Pierwsza obrona młodszego brata.
No ale żeby pięknie nie było, to Lena potrafi obronić brata, a w zaciszu domowym sama mu przyłoży i jeszcze nie chce przeprosić.

Słońce dziś świeci i jest ciepło.
Listopad a na termometrze 12 stopni.
Ciekawe czy Boże Narodzenie będzie ze śniegiem.

T przywiezie jutro naleśniki z serem, specjalnie dla mnie od swojej mamy. Świetne są. Szkoda, że dzieci za naleśnikami nie przepadają, bo nie mam motywacji by je robić sama w domu.

piątek, 13 listopada 2009

Nocne siedzenie w necie

Głowa mnie boli tak, że ledwo na oczy patrzę...

Upiekłyśmy dziś z Leną pyszne ciasteczka z jabłkami. Pyszne bo niesłodkie a smaczne. Znikają w zastraszającym tempie. Dzieci zjadły, ja zjadłam, T zjadł - zostało kilka. Fajny przepis, znaleziony w necie. Wczorajsze nocne poszukiwanie inspiracji - jakie ciasteczka bez proszku do pieczenia. Przepis znaleziony na http://www.mojewypieki.pl/ .
Nie zdąrzyłam zrobić zdjęcia, ciasteczka się ulotniły.
W niedzielę mamy gości, powtórzymy wypiekanie :)

Dziś przyszedł prezent gwiazdkowy dla Leny.
To też netowe szaleństwa nocne. Wypatrzyłam, poczytałam, zachorowałam na "koniecznie muszę to kupić córeczce" no i jest.
Kupiony na http://www.pandatoys.com.pl/ domek Sylvanian Families. A do domku jej mieszkańcy oraz zestaw mebelków do kuchni i łazienki. Sypialni na razie nie ma, a domek daje możliwości do aranżacji. Lena w marcu ma urodziny, więc pewnie z tej okazji dostanie sypialnię i może pokój dziecinny.

Ufff, dzieci już śpią.
Muszę popatrzeć na prezenty dla chrześniaka i jego brata. A także dla Iwcia.
Muszę popatrzeć na Bajki Grajki, bo Lena zaczęła chętnie słuchać bajek... chętniej je słucha niż kołysanki. Najpierw ja czytam bajkę, gaszę światło, przytulam a potem włączam jeszcze bajkę do słuchania... kiedyś były kołysanki a dziś są bajki.

Idę wziąć prochy na ból głowy. Po drodze przechwycę jeszcze jedno ciastko z jabłkiem. A co tam, trudno, po świętach się będę odchudzała ;)

czwartek, 12 listopada 2009

Spotkania

Lubię spotkania z innymi mamami i ich dziećmi....
Ja mam przyjemność a dzieci rozrywkę :) Nowe otoczenie, nowe zabawki i choć już znane buzie dzieciaczków, to i tak atrakcyjne bo rzadko widywane :)
Dziś byliśmy u Nataszy i jej mamy Ani.
Ania jest mamą chrzestną Iwcia.
Natasza mimo, że młodsza, coraz dzielniej przemierza świat na dwóch nóżkach.
Iwo starszy ale bardziej zdystansowany do nowości, wcale nie zamierza chodzić. Pewnie niedługo zacznie, ale przymierza się już od miesiąca... Wiem, wiem, przyjdzie na niego czas. Tym bardziej, że Lena chodziła w wieku 15 miesięcy. To jeszcze 2 miesiące ... Zobaczymy...

Wogóle, to nagle od paru dni w domu zaczęła panować harmonia, cisza i spokój.
Nagle Lena przestała się znęcać nad bratem a brat przestał wyć ;)
Lena teraz do niego podchodzi i mówi przez zęby na ucho: "psieśtań pakać, usi bolą" :)

Wogóle chyba powinnam zacząć spisywać świetne teksty Leny.
Powtarzam to sobie codziennie, ale wieczorem pamięć mi się zaciera ... chyba muszę je na bieżąco na kartce spisywać w ciągu dnia...

Fajnie jest być mamą moich dzieciaczków :)
Słodziaki są straszne :)
Choć najsłodsze kiedy śpią, mogłabym na nich patrzeć i patrzeć. Ale dobrze, że zasypiają dość wcześnie, mam więcej wieczoru dla siebie.

A propos's zasypiania. Dziś Lena za nic nie mogła zasnąć. Udało mi się ją przekonać, że zostawię jej zapalone światło w korytarzu, sama zejdę na dół do kuchni zrobić tatusiowi kolację, a ona niech zasypia sama. Raz tylko wyszła z łóżka. Chodziłam do niej co jakieś 10 minut. Cały czas grzecznie leżała w łóżeczku i czekała na sen. Wzruszająca jest, taka kochana, taka posłuszna. Wyściskam ją jutro za to :) I dostanie naklejkę.
Zresztą jutro w nagrodę za świetne zachowanie będzie pieczenie ciasteczek.
Świetne zachowanie, bo Iwo wczoraj dostał od Leny tylko jeden, jedyny raz - pałeczką od cymbałków prosto w czaszkę. Ale to jest niesamowity postęp. Jeszcze 2 tygodnie temu nie uwierzyłabym, że nadejdzie taki dzień w którym Iwo dostanie tylko raz. Nieważne, ze cymbałkową pałeczką ;)

sobota, 7 listopada 2009

sobota wyjęta z życia

Jestem wykończona. Strułam się czymś... mam nadzieję, że to strucie. Bo jakby było to wirus, to zaraz dzieciaki też będą chore... oby nie, oby nie... tfu, tfu...

Wczoraj wymioty i biegunka przez pół nocy.
A dziś od rana wysoka temperatura. I brzuch boli i jakoś tak nieciekawie się czuję.
A T musiał jechać na jakieś spotkanie na mieście.

Na szczęście dzieci współpracują. Iwo czyta książkę, Lena też. Mam nadzieję, że zarażę ich miłością do książek. Ja sama uwielbiam czytać i robię to w każdej wolnej chwili... widzę, że ich też do książek ciągnie :)

Wczoraj przyszły różne łańcuszki, druciki i inne rzeczy, mam nadzieję że ozdoby świąteczne, które przy ich pomocy zrobię będą cieszyły nasze oczy. Miałam zacząć wczoraj ale przez ten brzuch, mdłości i wymioty nie miałam do tego głowy.

wtorek, 3 listopada 2009

Lena

Lenko,

napiszę tak prosto z serca, prosto do Ciebie.

Wykończysz mnie nerwowo. Masz katar, więc pewnie dlatego jesteś marudna. No tak, mogłabym powiedzieć że jesteś marudna. Ale ty nie jesteś marudna, Ty jesteś nie do wytrzymania. Pewnie katar nałożył się na jakieś Twoje złe samopoczucie. Może to pewien okres w Twoim życiu, kiedy masz trudność radzenia sobie z emocjami.

Dużo w Tobie złości. Ciągle powtarzasz, że jesteś zła.

I ja tą złość widzę w Tobie. Widzę ją w Twoich oczach, w Twoich gestach, w Twoim wyrazie twarzy. Ostatnio rzadko gości na Twojej buzi uśmiech - ciągle płaczesz, krzyczysz, wyjesz... tak wyjesz, bo to nie jest płacz, to takie zawodzenie. Moje uszy są już opuchnięte, moja głowa kwadratowa.

A z tej złości wyżywasz się dodatkowo na bracie. To jemu dostaje się najwięcej kuksańców i poszturchiwań.

Czasami mam wrażenie, że wystawiasz naszą cierpliwość na wielką próbę. Bardzo wielką. Nie chcę myśleć jak będziesz nas "wypróbowywać" w okresie nastoletnim. Już teraz chciałabym dotrzeć do Ciebie na tyle, by lepiej umieć dotrzeć do Ciebie za kilkanaście lat. Ale jak? Jak to zrobić?

Wczoraj razem z Twoim tatą doszliśmy, że nie tylko kolor oczu odziedziczyłaś po swojej babci Basi. Masz po niej również tę swoją humorzastość. Babci wyjącej nie widziałam, ale widziałam jej twarz z gradową chmurą. Twoja chmura jest identyczna. O matko...

Drugi dzień...
Drugi dzień Twojego koszmarnego humoru...
Wezmę kalendarz i zaznaczę tę datę. Choćby po to by wiedzieć ile to trwało i jak wiele jestem w stanie znieść.

W mądrych książkach piszą, że ten trudny czas może potrwać do 3 urodzin. Świetnie, urocze 5 miesięcy przed nami...

Ale mimo wszystko, kocham! Kocham nad życie! Jesteś moją córeczką! Córeczką z charakterkiem ;) Chciałabym Ci ulżyć w tych Twoich trudnych dniach... ale mogę tylko trwać przy Tobie i wierzyć, że dzięki tej miłości nie zwariuję ;)

piątek, 30 października 2009

I znów katar

Normalnie oszaleję, jak nie sraczka to katar...

W weekend dzieciaki się wybawiły.
W piątek przyjechał mój brat z rodziną, więc Lena wybawiła się z Robertem. Biegali, szaleństwo na maksa.
W sobotę byli u nas Ania z Jackiem i Agnieszką. Fajny dzień, pełen krzyku, śmiechu i wyścigów. Lena wariowała z Jackiem, Aga z Iwciem bawili się jakby razem ale osobno, a ja mogłam sobie pogadać z Anią. Dobrze, że T czasami wyjeżdża :) są zalety :) Było tak fajnie w tę sobotę. Było pyszne ciasto, którym zajadały się dzieciaki. Były rurki z kremem i Zygmuntówki :) Dzięki Ani wiem jak smakuje nowe ciastko stolicy. Jednak bywa zaściankowo w tym piakowym grodzie ;)

No a jeszcze w niedzielę wybrałam się z Leną do naszego, miejskiego ośrodka kultury na przedstawienie "stoliczku nakryj się". Dobrze, że poszliśmy wcześniej bo tyle było dzieci, że niektóre musiały odejść z kwitkiem bo nie były w stanie wejść do sali. Lena w skupieniu i zapatrzeniu przesiedziała na moich kolanach całe przedstawienie.

A od środy znów gile.
Lena od środy, Iwo od dziś.
I to tak niewinnie się zaczęło. Jedno smarknięcie z nocy... i dopiero koło południa i popołudniu okazało się, że to początek kataru.
No i dzisiejsza noc - Iwo prawie wcale nie spał bo nie mógł spać przez zatykający się nos....
No i jeszcze zaraziliśmy Nataszę...
Mam poczucie winy giganta ... nie fajnie jest, gdy dzieciaki chorują...

Idę do kuchni - obiad czeka... i trzebaby sprzątnąć bałagan po śniadaniu... a potem pewnie, mimo kataru wyjdziemy na spacer. Dobrze choć, że zakupy do lodówki zrobiłam z samego rana w sklepie internetowym i przyjadą wieczorem... nie muszę się martwić o zaopatrzenie.

poniedziałek, 19 października 2009

Chorujemy

Pochorowaliśmy się...

Lena ma się już lepiej. Wszystko wraca powoli do normy i apetyt coraz lepszy. Tylko jakaś taka osowiała jest...
Iwo natomiast puszcza bąki i robi milion kup w pieluchę. Jest marudny i nie ma apetytu.
Na szczęście oboje nie mają gorączki, chcą się bawić i są uśmiechnięci.

Gdzie myśmy to cholerstwo złapali?
Bo i mnie coś brzuch pobolewał i mdliło. Ale ja to ja, szkoda dzieci. Dobrze, że lekko to przechodzą.

Ładnie dziś. Dzieci śpią. Jak się wyśpią idziemy na spacer. Może Lena trochę pobiega i będzie lepiej spała. Bo ostatnio wstaje o 5:30. Normalnie wcześniej niż kury sąsiada. Iwo by jeszcze pospał to ta wpada do naszej sypialni i trzaska drzwiami... z takim rozpędem wpada. A za oknem jeszcze ciemno. T zwykle wstaje i idzie z nią do jej pokoju. Lena sama się ubiera i czeka aż tata się ubierze i koniecznie musi iść na dół zjeść śniadanie. O 6:00 rano. Co za pora .... Może jak dziś ją przegonię po parku to jutro pośpi dłużej?

sobota, 17 października 2009

Słodziara

Lena histeryczka, płaczka i wrzaskun potrafi być słodziarą.
Wieczory wygladają tak, że Iwo "idzie" spać pierwszy. Ostanio trudno jest mu dotrzymać do 20:00. Zasypia zaraz po 19:00. I nie wie, że omija go czytanie bajki na dobranoc :)
Lena leżąca w łóżeczku, słucha z uwagą. Nie pozwala przekręcać kartek, bo to jej zadanie. I koniecznie musi opowiadać co widzi na obrazkach.
Ostatnio rozbraja mnie tym, że dokładnie wie o czym jest bajka i dopowiada tekst bajki. Rozczula mnie to, jak bardzo jest już duża, jaka rozumna. Moje małe, kochane słoneczko już takie duże jest. Czy ja kiedy kolwiek będę gotowa by wypuścić ją spod moich skrzydeł?
Wczoraj rozmawiałam z koleżanką, powiedziała że robię źle że nie puszczam mojej dwuipół latki na zajęcia w przedszkolach.
Tyle tylko, że moim zdaniem w tym wieku, nie edukacja i uczenie rymowanek jest najważniejsze. Moim zdaniem, najważniejsze jest budowanie więzi emocjonalnej z dzieckiem. Wierzę, że to nasze długie "siedzenie" w domu razem zaowocuje przyjaźnią. Chciałabym mieć w swoich dzieciach przyjaciół.
Kocham nad życie te moje dwa bąble przesłodkie. Choć są chwile, że bym się chętnie katapultowała w kosmos... pewnie dlatego mój mąż nie pomyślał o katapulcie w domu... muszę z nim o tym porozmawiać :)

idą święta

Jakoś tak padający śnieg nastroił mnie świątecznie...
Zastanawiam się nad prezentami, choinką, bombkami i pierogami z kapustą.

T wrócił w czwartek w nocy. Jak miło.
W piątek od rana dawała tak czadu, bo tatuś jest więc płaczem więcej jest w stanie zdziałać niż jak tatusia brak. Więc od rana wycie. Potem się to jakoś uspokoiło i popołudniu było możliwie. A wieczorem było fajnie :)
Na obiad była zupa ogórkowa i nie wiem co się stało, ale Lena nie chciała jeść kolacji a w nocy zwymiotowała chyba też tę zupę, bo były kawałki tartego ogórka. Była też rzadka kupa w pieluszce. No i co to było? Nie przyjęła się zupa? Zaszkodziła śmietana zamiast jogurtu? A może to jakaś grypa żołądkowa... mam nadzieję, że jednak nie.

Teraz Iwo śpi, Lena ogląda bajki... a ja mam sobotę.
T pojechał na Bartycką szukać klosika do halogenu. W zeszłą sobotę chciał to lepiej osadzić, stracił równowagę i klosik spadł na podłogę. Rozbił się w drobny mak. Ciekawe czy znajdzie identyczny... czy będziemy musieli całe 6 wymieniać.

Oj, martwię się by mi się dzieci nie pochorowały, by to był jednorazowy incydent a nie jakiś rota wirus.

czwartek, 15 października 2009

Świetny dzień

No naprawdę świetny dzień, nie ma co...

1. Dziewczyna, która przyjechała do nas na rekonesans, wypadła jakoś blado. No dobra, czepiam się. Naprawdę sympatyczna, naprawdę miła. Ale jakaś taka bez iskry, werwy i przekonania, że właśnie to chciałaby robić te kilka dni w tygodniu... te kilka godzin w tygodniu. Obie mamy wątpliwości co do tego, czy podoła dojazdom. Jednak ma zamiar jeździć komunikacją miejską i podmiejską z Ursynowa... no nie wiem czy długo tak pociągnie, szczególnie zimą kiedy szaro i buro za oknem i szybko robi się ciemno.

2. Zadzwoniła Pani z Urzędu Skarbowego, że znów mają moje papiery odnośnie VATu na biurku, znów chce wyjaśnień, znów mam składać tony papieru... bo szefowa nie zaakceptowała, bo ma wątpliwości. Kurcze, dzisiejszy wieczór przed kompem na pisaniu pism i robieniu setek kopii faktur, które już zostały złożone kiedyś tam... no masz Ci los.

3. Kupiłam na zaprzyjaźnionym forum kapsułki z kawą... kurczaki blade, czemu jestem takim baranem by nie sprawdzić że Nespresso ma ekspresy profesjonalne i takie do domu? No czemu? I teraz mam 50 kapsułek do ekspresu domowego, a mam profesjonalny. Kawa mi się kończy, muszę zamówić... wydałam bez sensu 45 zł. Może na allegro wystawić? Trzeba być baranem...

4. No i jeszcze ta bluzeczka. Śliczna tylko ma jeden mankament, ma dziurę na ramieniu. Lena już ją nosi, bo się jej podoba. Kolorystycznie jej ślicznie. Będę się uczyła cerowania bluzek... Tylko gdyby mi dziewczyna napisała że bluzeczka ma przetarcie/dziurę to bym jej nie kupiła...


Z dobrych rzeczy, Lena i Iwuś świetnie się dziś razem bawią. Lena tylko kilka razy poklepała Iwcia po głowie, ale ten nawet nie zareagował. No i jedno podrapanie ze śladem na policzku... ale i tak jest naprawdę świetnie.

T mógłby zadzwonić... tęskni mi się już za nim :)

Śnieg

Wczoraj padał pierwszy śnieg.
Leży do dziś. Zimno jest. 1 stopień na plusie ... brrrr.... a koniecznie muszę wyjść z dziećmi. Raz, że lodówka opustoszała a główny dostawca pożywienia, czyli T jest w delegacji i wraca jutro. Dwa, to muszę iść na pocztę wysłać paczki z ubrankami. No przecież już nie mogę dłużej zwlekać. Dziewczyny popłaciły za ubranka, kasa na koncie a ubranka nadal u mnie.
Paczki naszykowane więc nie ma wyjścia, ubieramy się ciepło i idziemy. Niech tylko Iwo się wyśpi.

Dziś około 12:00 przychodzi dziewczyna, która 2 razy w tygodniu będzie się trochę zajmowała maluchami. Chciałabym mieć czas tylko dla Leny, albo tylko dla Iwusia. Tak by mieli mamę tylko dla siebie. Chciałabym również mieć trochę czasu dla siebie, może jakiś fitness albo chociaż książka. Muszę też zacząć myśleć nad własną przyszłością zawodową. Przecież nie mogę całe życie zajmować się dziećmi. Ani ja nie chcę być zależna od męża, ani nie chcę go narażać na ciągły stres związany z obowiązkiem utrzymania rodziny. A i dzieci niech wiedzą, że żeby coś mieć trzeba pracować.
A teraz przed świętami dochodzi jeszcze sprawa prezentów, które chcę zrobić własnoręcznie w tym roku. Brakuje mi czasu i mam nadzieję, że dzięki opiekunce będę miała choć chwilę dla siebie.
Zobaczymy jakie zrobi na mnie wrażenie.
Chyba umówię się z nią na spacerze, bo akurat tak chyba wypadnie.

Urodziny

Iwo skończył rok.
Z tej okazji urządziliśmy przyjęcie... dwa przyjęcia. Po weekendzie jestem padnięta. Pokój dzieci wygląda teraz jak pobojowisko. Za dużo zabawek, albo zabawki źle posegregowane... wogóle nie posegregowane. Pochowane w komodzie i w 3 pudełkach. Maskotki leżą w koszyku wiklinowym a duże wciśnięte za łóżko... chyba jako izolacja od zimnej ściany w zimie.

Mam plan by to wszystko posegregować, usystematyzować i wprowadzić zasadę - bawimy się piłkami, wyjmujemy piłki, kończymy zabawę piłkami i chowamy piłki. Dopiero potem wyciągamy np. układanki. W tej chwili jest tak, by dostać się do piłek trzeba wywalić całe pudełko zabawek bo te są na dnie. Wiec w pokoju dzieci albo panuje ciągły bałagan, albo mam wrażenie, że spędzam dzień na sprzątaniu. Bo oczywiście Lena nastawiona na NIE i NIE CHCĘ ostro protestuje przed pomocą. Stoi i patrzy... a jak proszę by pomogła to mówi "tata psiąta" ... no tak, ale tato to będzie w domu za 4 dni, do tego czasu ugrzęźniemy w nie posprzątanych zabawkach.

Imprezy się udały. W sobotę było spokojnie, była rodzina: babcia Krysia i dziadek Janek, wujek Tadzio i ciocia Magda, Ciocia Ewa, Magda i Beata. A dzieci było w sumie pięcioro: Robercik, Grześ, Nadirek no i Lena z Iwciem. Było jedzonko, które w całości przygotowywałam sama. Tort się prawie rozpadł, ale za to był przepyszny.
W niedzielę natomiast dzieci było więcej a dorosłych mniej. Widziałam po Lenie, że była już wykończona, zmęczona i miała dość gości. W sobotę brylowała, bo była jedyną dziewczynką w towarzystwie, w niedzielę musiała walczyć o dostęp do zabawek i chyba to ją wyprowadzało z równowagi.

Ale ogólnie było superowo.
Następne urodziny za pół roku.
Lena na pytanie:
"Lenusiu, kiedy są Twoje urodziny?"
mówi: "w marciu" :)

Ogólnie jak robiłyśmy różne smakołyki (bo Lena mi pomagała), mówiłam Lenusi że może spróbować, ale jeść będzie jak przyjdą goście. Lena wtedy powtarzała "Nena lubi gości" :) Żarłoczek mały.

czwartek, 8 października 2009

Wariatkowo

Skończę w białym fartuchu z zawiązanymi rękawami. Jak nic. Lena mnie doprowadzi do obłędu.

W zeszłym roku o tej porze Lena miała 1,5 roku. Odstawiała takie histerie, że wydawało mi się że gorzej być nie może. No to teraz mam.... 10 razy gorzej.
Wrzeszczy, krzyczy i ryczy. Rzuca czym popadnie. I chyba najgorsze co, to bije brata. Bije, szczypie, drapie, wyrywa mu włosy a ostatnio go ugryzła w palec.
Oszaleję.
Bunt dwulatka?
Nie to bunt dwuipół latka.
Czytałam literaturę, piszą że to normalne zachowania w jej wieku, że minie w okolicach 3 urodzin. A więc cała zima będzie tak atrakcyjna.
Szkoda, że wszędzie piszą że to trzeba przetrwać. Szkoda, że nie piszą jak.

Na razie wspomagam się melisą.
Dziś było ciepło więc dużo spędziliśmy czasu na dworzu. Było spokojniej, ale i tak przynajmniej 10 razy było bardzo głośno.

Jutro biorę się w garść. Przestaję reagować na złe zachowania Leny. Jak będzie biła brata, zajmę się bratem. Hmmm, tylko co zrobić jeśli brat też szczypie. Wiem, jutro zacznę Lenie tłumaczyć, że daje zły przykład bratu. Że jeżeli sama bije to i on będzie ją bił, jeśli ona zabiera jemu zabawki to i on będzie zabierał jej, jeśli ona mu wyrywa włosy to i on pewnego dnia jej tak zrobi... Tylko czy to odniesie skutek? Już próbowałam jej powiedzieć, że pewnego dnia Iwo jej odda, ale nie zrobiło to na Lenie żadnego wrażenia.

Najlepsza jest w sklepie. Prosi "posię ziaka, Nena nie bić dzidziusia" Pięknie. Matka kupuje lizaka a Lena bije i drapie już po powrocie do domu. Od nowa.

Oj ciężka będzie ta zima.

Ale nic to. Teraz w weekend przed nami urodziny Iwusia. I tym się będę cieszyła. Mam już listę zakupów. Jutro T podjedzie do Almy i wszystko kupi. Wieczorem ukręcę tort a jutro od rana resztę. Oby pogoda dopisała w sobotni i niedzielny poranek, bo muszę T na spacer z dziećmi wysłać. Inaczej goście przyjdą i sami będą robili te wszystkie pyszności które zaplanowałam :)

Lecę spać, jutro ciężki dzień... a właściwie dzisiaj, tylko jak się trochę prześpię :)

sobota, 3 października 2009

Znów w domu

Wróciliśmy w poniedziałek, 28 września. Było fajnie, może dlatego że nie nastawiałam się na dużo. W zeszłym roku miałam szczytny cel "zbliżenia wnuczki do dziadków", w tym pozostawiłam sprawy samym sobie. Dziadkowie świetnie radzili sobie z wnukami, a ja byłam wyluzowana. Świetnie się to sprawdziło. A może w zeszłym roku było inaczej, bo ciążowe hormony nie pozwalały mi wyluzować...

Podróż w tamtą stronę odbyłyśmy z Leną pociągiem. Jakimś cudem udało nam się dojechać do dworca Centralnego w Warszawie bez efektów specjalnych. Byłyśmy 15 minut przed odjazdem pociągu a musiałyśmy jeszcze dojść do Hali Głównej, odstać w kolejce, kupić bilet i znaleźć peron. Udało się wszystko. Zjechałyśmy ruchomymi schodami na peron a pociąg już stał i na nas czekał. Zajęłyśmy miejsca i rozkoszowałyśmy się komfortem - 1 pan i my w całym przedziale. Lena była podekscytowana nową formą podróży, a ja zestresowana czy uda się bez mdłości i wymiotów. Udało się. Lena jadła, wyglądała przez okno, czytała książeczki, rozmawiała ze mną i z lalą a na koniec ucięła sobie drzemkę.

Sama Zduńska Wola bardzo się zmieniła przez ten rok. Powstało wiele nowych, fajnych placów zabaw, na których spędzałyśmy całe dnie. Otworzyły się nowe sklepy bez koszmarnych schodów - wąskich i wysokich, których za nic nie można pokonać wózkiem, a tym bardziej podwójnym.

Wychodziliśmy z mieszkania dziadka ok 10.00 i szłyśmy na plac zabaw, do parku lub połazić po sklepach. O 13.00 byłyśmy umówione na obiad u babci. Po obiedzie Lena i Iwo najczęściej ucinali sobie drzemki. Po drzemce coś przekąszali (albo nie) i ok 16.00 ruszaliśmy w drogę powrotną do dziadka, zahaczając oczywiście o place zabaw lub park.

Zduńska Wola to nie tak daleko od Warszawy. A jednak różnice, które bardzo rzuciły mi się w oczy nie pozwoliłyby mi się tam osiedlić na stałe:

1. ludzie na ulicach się nie uśmiechają. Wyglądają jakby szli na pogrzeb lub z niego wracali. Lena, która od niedawna uśmiecha się do ludzi, próbowała się uśmiechać ale nikt jej na uśmiechy nie odpowiadał... Przygnębiające.

2. matki nie rozmawiają ze swoimi dziećmi, dzieci nie zadają pytań swoim matkom. Wyglądałam jak dziwoląg, bo opowiadałam Lenie o kaczkach, łabędziach, o kamieniach... o wszystkim. Tam mamy pchają wózek i milczą. Dzieci też. Znów pogrzeb...

3. w piaskownicy nikt nikomu nie pożycza zabawek, a dzieci pilnują swoich i prawie warczą jak się chce je ruszyć. Ja byłam zszokowana, a Lena nie mogła zrozumieć że dziewczynka nie chce jej pożyczyć łopatki mimo, że miała 3. Zlazłam pół miasta by znaleźć wiaderko i łopatkę. Chciałam kupić ale wrzesień to już nie sezon i trudno było znaleźć. Udało się na szczęście, bo chyba bym musiała na plac zabaw dawać Lenie łyżkę i rondel dziadka ;)

4. kierowca prędzej przejedzie przechodnia na przejściu dla pieszych niż się przed przejściem zatrzyma... Czekałam aż ktoś inny wtargnie na przejście i się dołączałam. Sama nie miałam odwagi wejść na jezdnię...

5. wszyscy mówią "huźdawka" i "huźdać" - początkowo myślałam że to przejęzyczenie, ale tam wszyscy tak mówią :))

Wracaliśmy również pociągiem, tym razem dwoma. Zdecydowałyśmy się na przesiadkę w Warszawie na pociąg do Piaseczna. Było świetnie.

No a teraz od środy borykamy się z karatami, kaszlami. Oby minęło szybko bo w nadchodzącym tygodniu czekają nas 2 imprezy urodzinowe. Iwo kończy rok - kiedy to zleciało. Nie mamy jeszcze prezentu dla niego.

Iwo, taki maluch rok temu, za tydzień kończy rok. Niesamowite jak ten czas leci. Iwo jeszcze nie chodzi ale staje przy wszystkim, powoli próbuje przesuwać nóżki trzymając się kanapy. A od kilku dni trenuje stanie bez trzymanki.

Lena natomiast ma fazę na "nie chcę" i strasznie trudno się z nią porozumieć. Oby szybko minęło bo trudno jest... tak.... trudno.... czasami jest koszmarnie. No ale z dnia na dzień widzę, że jest lepiej tak więc chyba wychodzimy na prostą. Już nie ma tyle bicia i tyle drapania. Choć ostatnio Lena obiecała, że nie będzie już biła brata, nie będzie go drapała, bo tak bardzo chciała dostać lizaka jak byłyśmy w sklepie. No i o obietnicy pamiętała przez 2 godziny... jak wróciliśmy do domu walka terytorialna zaczęła się od nowa.

poniedziałek, 14 września 2009

Weekend

Za nami fantastyczny weekend. Co prawda we troje bo T daleko w pracy, ale bawiliśmy się świetnie. I w sobotę i w niedzielę dopisała pogoda. Było dość ciepło i słonecznie. W sobotę wypadały urodziny naszego miasteczka, był tort dla mieszkańców, dmuchanie świeczek, koncert Hej'a a dla dzieciaków darmowe szaleństwa na dmuchanych zjeżdżalniach, basenach kulkowych i trampolinach. Lena bardzo mnie pozytywnie zaskoczyła swoją odwagą, brakiem zahamowań, chęcią zabawy. Zawsze zdystansowana nagle stała się wesołą dziewczynką szalejącą wraz z innymi dzieciakami. Sama zmieniała zabawki i bawiła się przednio. Najbardziej pod0bało się jej zjeżdżanie z gigantycznej dmuchanej zjeżdżalni. Musiałam ją siłą odciągać od zabawy, a Lena ze łzami w oczach prosiła o "jutro". Obiecałam.
No i co?
Następnego dnia, w niedzielę był jarmark. Były stoiska z Beskidu Żywieckiego, były orkiestry góralskie na scenie. Ale zjeżdżalni nie było.
Szczęście, że była karuzela - jakoś udobruchała zawiedzioną Lenę. Jeździła wielokrotnie, bo również była opłacona przez miasto.
No i przejażdżka na kucykach. Też bez płacenia :)

Zaskoczona jestem pozytywnie, jak bardzo Lena stała się odważna i otwarta na nowości. Ta moja zdystansowana dziewczynka, zawsze stojąca z tyłu, nagle stała się całkiem inną osóbką.

Jeśli zaś chodzi o Iwo:
- potrafi dać buziaka jak się go o to prosi,
- potrafi robić "papa"
- staje przy wszystkim i przy wszystkich
- potrafi stojąc przestawiać nóżki
- pożera wszystko w każdych ilościach... no może nie wszystko... przemyślałam to, ma swoje smaki i jednak potrafi grymasić, wypluć czy odepchnąc moją rękę z łyżką, jeśli coś mu nie smakuje.
- nadal budzi się w nocy, raz na picie wody. Czasami się nie budzi, ale to jednak rzadkość.

W sobotę prawdopodobnie jedziemy do dziadków w Zduńskiej. Zatrzymamy się u dziadka. A babcię będziemy odwiedzali. Jedziemy na tydzień. Ja z Leną pojadę pociągiem, A T z Iwusiem i naszymi bagażami autem. Zobaczymy, czy w pociągu Lena też będzie wymiotowała czy podróż zniesie dobrze. Mam nadzieję, że choć pociąg będzie jej służył.

piątek, 11 września 2009

Miastowa dziewczyna

Wybraliśmy się wczoraj na spacer po lesie. Dzieciaki nie chciały spać w domu, ryk i wrzaski, więc zapakowałam w wózek i zabrałam na świeże powietrze. Oboje usnęły nim dojechałam do rogu ulicy.

Szłam, myślałam o niebieskich migdałach, podziwiałam otoczenie, rozkoszowałam się ciszą (jakże cenną ;) ). Pierwszy obudził się Iwo. Byłam już wtedy nad wodą, stawem... czort wie jak to się nazywa. W każdym razie "Górki Szymona". Ciekawe co Szymon miał z nimi wspólnego, i kto to był ten Szymon.

Potem obudziła się Lena.
Szczęśliwa, choć nie powiedziałabym że wyspana. No ale szczęśliwa, bo sen w plenerze.
Połaziliśmy wokół stawów. Po godzinie moje starsze dziecko powiedziało:

"chcie do domku"... "chce obiadek" (bo nie chciała zjeść przed wyjściem).

No więc zarządziłam odwrót. A Lena zarządziła że wsiądzie do wózka.
Potem jeszcze dodała:
"chce niczka" (chcę chodniczka)

I nie wysiadła z wózka póki nie zobaczyła chodniczka. A jak wysiadła to godzinny dystans do domu szliśmy dwie godziny, ale Lena nie chciała wsiąść do wózka. Jak w pewnym momencie skręciliśmy w drogę leśną, Lena z rozpaczą powiedziała: "chcę niczka". Na szczęście chodniczek za chwilę się pojawił i wszystko było w porządku.

Remontują nam osiedlowy plac zabaw, więc prowadzamy się po miejskich. Dziś Lena spadła z huśtawki. Serce mi stanęło, ale nic wielkiego się nie stało. Na szczęście ten plac zabaw ma tartan więc lądowanie było miękkie, ale i tak się wystraszyłam. Lena zresztą też.

Zdjęcia z wyprawy:












środa, 9 września 2009

Słomianka

W zeszłym tygodniu od poniedziałku do piątku, w tym tygodniu od środy do soboty... jestem Słomianką :). T ciągle jeździ, ciągle pracuje. Taką ma pracę. I mnie tak naprawdę przestało to przeszkadzać. On jedzie a ja muszę dać radę by zorganizować cały dom. A z drugiej strony, czy jak nie wyjeżdża to aż tak dużo pomaga? Nie. Tyle że jest. Jest gdy wracam ze spaceru i dom jest cudownie ogarnięty. Jest gdy kąpię dzieci, on myśli o tym by przygotować dla nich picie na noc. Jest gdy wychodzę na spacer, pomaga Lenie się ubrać a ja mogę ubrać Iwcia i siebie. To dużo. Ale jakoś nauczyłam się kręcić tym całym galimatiasem, także gdy go nie ma.

Jestem ciut rozdygotana. Dziś zadzwoniła do mnie teściowa. Była godzina 19:00 z minutami. Powiedziała, że dzwoni tylko na chwilę. Miała zły sen - rozgrzebana ziemia i mały noworodek, jej synek a mój mąż. Powiedziała: "uważajcie na siebie". Więc co ja robię - zamartwiam się teraz by T wrócił szczęśliwe z tego wyjazdu. Nienawidzę takich sytuacji. Teraz będzie to za mną chodziło aż wreszcie siłą podświadomości przyciągnę jakieś nieszczęście. Teściowa wyrzuciła to z siebie i zrzuciła to na mnie... Brrrrrr.... Będzie dobrze, będzie dobrze.... Będzie dobrze :)

Idę spać... Wczoraj Iwo nie obudził się w nocy tylko dopiero o 5:00. Normalnie czułam się jak młody bóg. Tyle że takie promocje nie zdarzają się co dzień więc dziś nie liczę na ciągły sen... a więc czas się położyć by jutro w miarę normalnie funkcjonować i nie wspierać się melisą świeżo parzoną.

A i kupiłam dziś zegarek na szafkę nocną, tak by budząc się w nocy wiedzieć która jest godzina. Kupiłam i jestem bardzo niezadowolona. Jutro go oddam (jak mi go przyjmą) albo wymienię na inny. Wkurzyłam się bo:
- jak ustawić godzinę? wzięłam instrukcję obsługi a tam instrukcja do innego zegarka - pewnie pomyłka w sklepie i zapakowali mi nie do tego pudełka
- postanowiłam ustawić sama bez instrukcji bo przecież to żadna filozofia ... A jednak się myliłam. Nic w nim nie jest jasne i domyślne. Siedziałam pół godziny i nic nie wymyśliłam.
- no i strasznie bzyczy wtyczka/zasilacz. Bzyczy tak, że będzie mi w spaniu przeszkadzała...
Oby mi jutro ten zegarek przyjęli do zwrotu.... lub chociaż zamiany.

piątek, 4 września 2009

Znowu zaległości

Znowu nadrabiam blogowe zaległości.


Ale jakoś tak nastroju na pisanie nie miałam.


Wróciliśmy z Bieszczad. Było fajnie ale brakowało mi ... dzieci. No kto by pomyślał ;)


Wyjechaliśmy w niedzielę, wróciliśmy w czwartek. Marne 5 dni. Odpoczęliśmy, odreagowaliśmy ale stęskniliśmy się. I mamy gorące postanowienie, że w przyszłym roku zabieramy dzieciaki ze sobą.


Babcia z dziadkiem spisali się na medal. Dzieciaki szczęśliwe i uśmiechnięte witały nas w drzwiach. Szkoda tylko, że dziadkowie błędnie odczytali nasze komunikaty werbalne i niewerbalne i są obrażeni. Pewnie im minie, ale ciężko mi było początkowo to zaakceptować. Teraz okrzepłam i mam podejście, że problem tego który ten problem stwarza. Co ja się będę przejmowała odczuciami innych... bo im się coś "przesłyszało" i "przewidziało"



Nasze Bieszczady:

















Rzeczka Solinka, wycieczka kolejką bieszczadzką.
























Tama na Jeziorze Solińskim w Solinie
Spacerowaliśmy po Tamie i kupowaliśmy pamiątki naszym słodziakom :)

























Połonina Caryńska i widok z połoniny po wdrapaniu się na nią :)
































































niedziela, 16 sierpnia 2009

niedziela

Rano Lena wstała radosna i uśmiechnięta. Od razu inaczej zaczyna się dzień. Pralka prała pranie, Iwo łobuzował z tatą w łóżku a Lena chciała się poprzytulać z mamą :)) niedzielna sielanka. Przed południem wyszłam tradycyjnie na spacer. T umówił się z przyjacielem, więc miałam luz obiadowy - tzn. przygotować obiad tylko dla dzieci.
Lena zasnęła na spacerze, pół godziny Iwo dołączył. Kupiłam jakiś ogłupiający magazyn kobiecy, który miał mi służyć jako urozmaicenie podczas spaceru po parku. Od 3 lat chodzę tymi samymi uliczkami i mam dość. Wiec jak dzieci śpią to ja idę, pcham wózek i czytam... tym razem czytadło dla "prostej" kobiety. A co mi tam, niech się mózg nie rusza w niedzielne przedpołudnie :)

Jak się maluchy obudziły przeszliśmy na skwer Kisiela, gdzie odbywał się koncert orkiestry z Sierpca. Iwo szalał na czworaka po trawniku a po chwili Lena dołączyła. Nie ograniczałam zabawy, ściągałam tylko małego raczka z palącego słońca bo dziś 30 stopni jak nic było.

Potem wróciliśmy na obiad i po obiedzie już nigdzie nie szliśmy. T wrócił jakiś taki szczęśliwy, chyba dobrze mu robią męskie spotkania. Resztę dnia spędziliśmy na tarasie. Tam po 14.00 jest już cień więc jest fajnie. Lena miała zajęcia plastyczne, Iwo dosypiał. A jak się obudził oboje próbowali budować z klocków. Bez efektów, bo co T wybudował to dzieci burzyły... na wyścigi, które szybciej :).

Jutro poniedziałek. Zapowiadają upał 30 stopniowy. Roztopimy się :)

sobota, 15 sierpnia 2009

i jeszcze kilka zdjęć z zoo



Lena zgłodniała zanim jeszcze na dobre zobaczyła pierwsze klatki ze zwierzakami. A zamiast oglądać żytafy, wołała "mamo, Nena godny, ce napkę" :)))))





Iwo kanapek nie jadł, ale strasznie się denerwował na widok jedzącej Leny. Dostał obiad ze słoika i od razu pojawił sie uśmiech od ucha do ucha :)




Lena szczęśliwa ściska brata




Lena z zapałem oglądała wszystkie zwierzaki, ale ok 12:00 widać juz było pierwsze oznaki zmęczenia i ... znudzenia.


No i tracycyjnie musiała usiąść na duzym kamieniu. Ostatnio kazdy napotkany kamień musi być sprawdzony pod kątem "czy dobrze się na nim siedzi"

ZOO

Zrobiliśmy sobie wycieczkę... sobie i dzieciom.
Wstałam dziś pierwsza. Iwo jeszcze dosypiał po mleku o 5:00, T spał z Leną, która w nocy krzyczała "mama, choć" a jak zobaczyła tatę wpadła w spazmy i wyła "chcceeeee mameeeeee".

Wstawiłam pranie, wzięłam prysznic, zrobiłam sobie makijaż i ja już byłam prawie gotowa do wyjścia. Potem obudził się Iwo, płaczem obudził resztę towarzystwa.
Zrobiłam śniadanie, naszykowałam wałówkę na wyjście i o 9:00 byliśmy gotowi. Czyli dokładnie tak jak sobie zakładałam. Wychodzi na to, że z dwójką dzieci by wyjść gdzieś na cały dzień potrzebuję 3 godzin na wyszykowanie. Masakra :))))

Lena dostała do ssania "cukierka" Lokomotiv o smaku cytryny. Cały czas jej powtarzałam, że ma ssać wolniutko bo jak cukierek jest w buzi to brzuszek nie będzie jej bolał podczas jazdy samochodem i nie będzie wymiotowała. Pojechaliśmy.

Samochodem dojechaliśmy do stacji metra Służew. T odstawił samochód na parking a my wysłuchaliśmy "koncertu" akordeonisty. Iwo bujając się wprawił w bujanie wózek :)) Ktoś, budując tę stację, zapomniał o windzie, więc znosiliśmy wózek po schodach....

Metro zaskoczyło Iwusia, a Lenę wystraszyło. Iwo siedział z wytrzeszczonymi oczami w wózku, a Lena przerażona na moich kolanach. Dojechaliśmy bez sensacji wymiotnych do stacji Dworzec Gdański. Przesiedliśmy się do tramwaju, przejechaliśmy 3 przystanki i dotarliśmy do celu naszej podróży, do warszawskiego ZOO.
Kupując bilety aż się wzruszyłam. Sama pamiętam swoje wizyty w zoo, a teraz pokażę je moim dzieciom.

Lena w oszołomieniu przyglądała się ryczącym lwom, skaczącym małpkom, jedzącym trawę jakom, pogłaskała osła i rozochocona chciała to samo zrobić z pelikanem :) Na Iwo zoo nie zrobiło większego wrażenia :)) spacer jak spacer. Tylko widok niedźwiedzia wprawił go w osłupienie :)))

Wracając (dzieci przespały całą drogę w wózku) wysiedliśmy 2 stacje wcześniej i poszliśmy do Ogródka Jordanowskiego przy ul. Odyńca. Lena się wybawiła, choć początkowo czuła się oszołomiona ilością dzieci i ogromem możliwości.

Do domu wróciliśmy ok 19:00. Powrotna droga w samochodzie też bez wymiotów, choć tym razem przejazd zajął nam więcej czasu. Lena dzielnie ssała "cukierka" i powtarzała, że ma "cuksa" więc brzuszek jej nie boli. Zobaczymy czy to jednorazowy sukces ... będziemy testować. Na razie mamy patent na wyrwanie się z piaskowego miasta, szybki przejazd do metra a potem dowolne przesiadki tramwajowe. :)) Na razie mi to wystarczy :))

czwartek, 13 sierpnia 2009

Mądrale

Wkurzają mnie babcie mądrale. Byłam dziś z dziećmi na placu zabaw. Lena szalała z jakąś dziewczynką, ja siedziałam na ławce. Obudził się Iwo... głodny był. Wyciągnęłam słoik z jakimiś owocami i karmiłam.
Na ławce obok siedziała babcia lat 71 i rozmawiała z drugą babcią lat 83 (wiem, bo się sobie zwierzyły ile mają lat). Rozmawiają i licytują się ile która ma lat, ile która ma chorób i ile która musi tabletek łykać (ta starsza aż 22 w ciągu dnia) :))). W pewnym momencie z płaczem przybiega do mnie Lena, bo się uderzyła.
Podchodzę do tego jako do normalnej sprawy - biega, huśta się więc ma prawo się uderzyć. Jak boli to wie gdzie jestem, zawsze przytulę i pocieszę. Nie widzę potrzeby latania za dzieckiem po placu zabaw. Tym bardziej, że plac zamknięty, ogrodzony a Lena nie ma zwyczaju wychodzić poza ogrodzenie.
Przytulam Lenę i słyszę "zamiast siedzieć na ławce powinno się dziecka pilnować na placu zabaw" (babcia do babci... a może do mnie... ta starsza). "dzieci trzeba pilnować"...
Nawet się nie zastanowiłam i odpowiedziałam:
- nie siedzę na ławce, tylko karmię młodsze dziecko
A babcia na to:
- ważniejsze jest to starsze a nie to młodsze, które nie chodzi....
Ja:
- młodsze jest głodne i równie ważne. Proszę się nie wtrącać w nie swoje sprawy.

Co za bezczelność. Niech się zajmie tymi swoimi pigułami.

Po pewnym czasie starsza babcia wyciągnęła zdjęcia całej swojej rodziny i pokazywała młodszej babci...

PS. Właśnie przyszła cykliczna paczka z książkami ze Świata Książki. Zamówiłam kilka książek dla siebie do poczytania w Bieszczadach. No i obowiązkowo książki dla Leny. Niedługo przyjdzie mi również zamawiać dla Iwcia.

PS2. Dziś po drodze do domu z placu zabaw kupiłam pojemniczek malin. Połowa została zjedzona po drodze przez dwoje dzieci :)) Druga połowa pewnie zniknie po obiedzie. Jak się maluchy obudzą idziemy na spacer bo pogoda piękna, słoneczna. A przed dwoma godzinami burza była :)

piątek, 7 sierpnia 2009

Fajnie było u dziadków

Było fajnie, naprawdę fajnie.

Spaliśmy we troje w jednym pokoju. Lena w łóżeczku turystycznym, Iwo ze mną. Rano babcia szła do pracy a my planowaliśmy dzień. Były zakupy, były liczne zabawy na placach zabaw, były spacery po miasteczku. Drzemki w większości były w wózku, ale zdarzały się w domu. Spotykaliśmy się z Robertem i Grzesiem. Lena świetnie bawiła się z Robertem na placu zabaw. Do dziś wspomina mi mówi, że "lubi bercika" :)) i "ciocię Madzię lubi" i "wszystkich lubi" :))

Wróciliśmy z masą zdjęć i nowych ciuchów :)

Fajnie było i już rozważam, czy nie zabrać dzieciaków do dziadków we wrześniu, kiedy to T wyjeżdża na tydzień służbowo do Niemiec. Zastanowię się. Dziadkowie jeszcze nie wiedzą. Ja muszę to przemyśleć jeszcze.

Z wieści na dziś - zarezerwowałam 4 noce w pensjonacie w Bieszczadach. Jedziemy we dwoje. Dzieci zostają pod opieką dziadków, u nas w mieszkaniu, w naszym miasteczku. Niech się dobrze czują w swoim środowisku.

No i jeszcze kilka fotek z pobytu u dziadków:


Szaleństwa podczas imprezy urodzinowo - imieninowej dziadków:


Z tatą podziwianie małej lamy:

Popołudnie na placu zabaw:


Poranne spacery:



Spacer z babcią i Robertem:

piątek, 17 lipca 2009

wyjeżdżamy

Jutro w południe wyjeżdżamy na tydzień do dziadków - Krysi i Jasia, którego Lena na wakacjach nauczyła się nazywać "stary zgred". Nie wiem jak ja jej tego mam oduczyć. A nauczyła się, bo babcia sobie zażartowała. No i teraz na pytanie o dziadków Lena wymienia imiona: "Dżudżo" czyli Józio i "stary zgred" czyli Jaś.

No ale wyjeżdżamy i mamy nadzieję miło spędzić czas. Zobaczymy.

Upały mnie wykończą. Nie jest to jakiś żar z nieba, ale taka duchota. Nie ma czym oddychać a pot zalewa oczy i nie tylko.

wtorek, 14 lipca 2009

porzeczki wiśnie

Ugrzęzłam dziś w przetworach. Dostałam od Pani Halinki dwa wiadra porzeczki czarnej i czerwonej i wiadro wiśni. Wiśnie były już mocno dojrzałe... skiśnięte. Więc nie dałam rady nic z nich zrobić, nie ryzykując zepsucia pozostałych. No ale porzeczki... właśnie gotuje się galaretka z czarnej porzeczki. Ciekawe czy będzie smakowała tak pysznie, jak galaretka robiona kiedyś przez moją babcię. Herbatka z galaretką porzeczkową.... mmmmniam... pyszności :)

Lena gada coraz fajniej i coraz składniej. Buduje zdania i widać, że dzięki temu jest mniej nerwowa. No i zaczyna chętniej bawić się z dziećmi. A jej codzienne dobieranie garderoby rozkłada mnie na łopatki :) Czasami idziemy na spacer a ona wystrojona od czapy, ale nic to, nauczymy ją jak ubierać się z gustem. Na razie podbiera spodnie Iwcia. Bo oczywiście noszą ten sam rozmiar już. Iwo właśnie zaczyna nosić 86, Lena właśnie z tego rozmiaru wyrasta. Nie mniej jednak noszą spodnie wymiennie :)

Jutro znów upały a ja mam kaszel i katar. Znów mnie dopadło przeziębienie. Mój system odpornościowy siada, nie ma miesiąca bym chora lub zaziębiona nie była. Poszłam wczoraj do apteki i kupiłam butlę aloesu do picia. Mam to pić dwa razy dziennie, przez 20 dni. Zobaczymy czy skutecznie rozprawi się z brakiem odporności mojego organizmu.

W sobotę na tydzień wyjeżdżamy do Grodziska. Zobaczymy czy wytrzymamy w dwupokojowym mieszkaniu z dziadkami. Staram się mieć pozytywne nastawienie ;) Postaramy się dobrze bawić :)

piątek, 10 lipca 2009

Znów nas łapie przeziębienie

A cieszyłam się, że jest już dobrze.
No i niestety. Lena dwa dni gorączki i wysypka. Potem Iwo dwa dni gorączki i wysypka. Lena kaszel, Iwo kaszel. A teraz ja - gorączka i bóle stawów. Co za beznadzieja.

Iwo ząbkuje, więc jest bardzo wrażliwy. Płacze i potrzebuje dużo uwagi i czułości. Nie może wieczorami usnąć, a jak uśnie to ma bardzo delikatny sen. Chyba go wybudzają bolące dziąsła.

Lena za to ma koszmary nocne - budzi się z krzykiem i woła "mamo, mamo... " i wrzeszczy tak, że potrafi obudzić Iwusia o 2:00 czy 3:00 w nocy. I potem latam od jednego pokoju do drugiego, bo jedno i drugie potrzebuje mamy do usypiania.

Lena świetnie zaczyna gadać - układa poprawne zdania.
Ostatnio rozśmiesza mnie zdaniem, które wypowiada jak ją wysadzam na siusiu pod krzaczkiem
"Rób siusiu, mamie cięśko" lub "Rób kupę, mamie cięśko" - raz jej tak powiedziałam, bo wysadzam i wysadzam a ona nie robi.

Ogólnie jest fajnie, choć jestem potwornie niewyspana i zmęczona.
Chcielibyśmy się z T wyrwać choć na parę dni tylko we dwoje. Musimy zostawić dzieci dziadkom. Planujemy Budapeszt, Rzym lub Oslo, jeszcze w sierpniu. Tak na 4-5 dni. Zobaczymy co powiedzą na to dziadkowie ;)

Chrzciny i po chrzcinach

Obyło się bez większych ekscesów :) Rano T pojechał po swoich rodziców na Dworzec Zachodni, bo przyjechali pociągiem. Zrobiłam im późne śniadanie, pobawili się chwilę z Leną i czas było szykować się do kościoła. Lena wystrojona, Iwo odszykowany i rodzice eleganccy. Poszliśmy razem z dziadkami spacerkiem do kościoła. Lena dzielnie szła cała drogę na nóżkach, Iwo w spacerówce. Pod kościołem Lena była tak padnięta że "zgoniła" Iwcia z wózka. Lena przespała całą mszę w wózku, a Iwo bardzo dzielnie uczestniczył w liturgii. Połowę mszy Iwo obserwował wszystko wokół, a połowę przespał u mnie na rękach. Nawet polewanie wodą na znak chrztu św. nie zrobiło na nim większego wrażenia. No może rozglądał się skąd ta woda i czy mógłby dostać więcej.

Po mszy pojechaliśmy do restauracji w której było przyjęcie. Był obiad i tort. Tort z okazji urodzin T, który tego dnia kończył swoje ... kolejne 18 urodziny :)

Było gorąco, parno i duszno. Nie było czym oddychać. A ja martwiłam się, że będzie zimno i deszczowo :) Normalnie i tak źle i tak niedobrze :)

Fajnie, że to już za nami. Zdjęcia będą wkrótce. Nie mieliśmy aparatu, więc zdjęcia zrobił nam przypadkowy fotograf z kościoła. Z inicjatywą wyszedł chrzestny... inaczej pewnie w ogóle zdjęć byśmy nie mieli z chrztu.

No to mamy dwa aniołki w domu :)

sobota, 27 czerwca 2009

Gdzie jest słońce?

Prognoza pogody na dziś i jutro mówiła o pięknej, słonecznej pogodzie. Pani Pogodynko, znów się Pani pomyliła. Od rana szaro, buro i siąpi. Niby ciepło, ale co to za pogoda, co?
Musiałam wyjść na szybko do bankomatu i nieźle nas przemoczyło.
Na szybko też kupiłam sweter Lenie. Jak jutro będzie chłodno to przecież nie wystąpi w sukni bez rękawów... kupiłam więc i zapłaciłam jak za psa - 60zł za sweterek. Rozbój w biały dzień.

Lena koniecznie sweterek musiała przymierzyć. Sukienka wyprasowana, sweterek jest, wszystko czeka na jutrzejszy dzień. Iwusiowe ubranko na chrzest też jest gotowe. Chrzestna jest w posiadaniu świecy i szatki, mam nadzieję że jej nie zapomni zabrać ze sobą ;). No to będziemy jutro świętować.

Mówię do Leny: - Lenusiu, jutro jest święto Iwusia. Przyjadą do niego goście. Jutro jest jego dzień.
Na co Lena: - Nie dzidzi, Nuni święto, Nuni goście, Nuni dzień.
:)

Zastanawia mnie jeszcze kwestia tego, czy Lena powinna stać razem z nami w kościele czy jednak powinna się nią zająć babcia, jedna albo druga. Nie wiem czy Lena będzie chciała być z babcią. Nie wiem czy nie fajniej by było jakby mogła być z nami w kościele. O ile myślę, że wytrzyma mszę w kościele o tyle boję się troszkę jak to będzie jak będziemy musieli podejść z Iwciem do ołtarza na polanie głowy wodą. Lena pewnie będzie chciała być blisko nas, za nic nie zostanie sama w ławce. Chyba jednak zrobimy tak, że Lena usiądzie z nami. A jakby się okazało, że nie daje rady wytrzymać to odprowadzę ją do babci, jednej lub drugiej.

Aaaa i mamy wreszcie pralkę. W tej chwili jest podłączona na pusto, ale właśnie piszczy że zakończyło się to pierwsze pranie. Idę więc wstawić pierwsze pranie na pełno :) Fajna jest... Lenie też się podoba bo ma misia :)

środa, 24 czerwca 2009

Gdzie jest lato?

Lato kalendarzowe przyszło ale aura za oknem wcale nie wskazuje na nadchodzące upały. A właściwie to ja upałów nie potrzebuję. Na dziś, chciałabym by w niedzielę było ładnie i ciepło bo będzie chrzest Iwcia. Wszystko już "naszykowane" - ubranko wisi w szafie, szatka i świeca do odebrania w piątek, w sobotę do odebrania tort.
Muszę jeszcze kupić sweterek dla Leny, bo nie ma takiego eleganckiego. I białą wstążkę, bo chciałabym by miała je we włosach.

Myślę, że będzie fajnie :)

Dziś Lena szalała w kałużach. Taplanie skończyło się klapnięciem pupą w błoto. Dobrze, że wzięłam spodnie na zmianę.

Iwuś ma od dziś 3 ząb, górną jedynkę. Czas zacząć szorować te białe perełki. Kupiłam już szczoteczkę. Dziś nie miałam siły go katować, był tak zmęczony że usnął przy jedzeniu i śpi nadal.

Fajnie jest być z dziećmi w domu.
To ciągłe pytanie Leny: "co to?", i "mama, co to" i tak sto razy. Dziś każdy mały kasztan, który leżał pod drzewem musiał być pokazany paluszkiem i nazwany "co to?, mama, co to?".
Ten figlarny śmiech Iwusia jak go całuję w brzuszek. I te przymrużone oczka, bo mama łaskocze.

Najtrudniej jest teraz z zachowaniem Leny wobec Iwusia. Lenusia szczypie, bije i poszturchuje. A Iwuś się jej boi. Ale też bardzo się cieszy na jej wygłupy, na jej zaczepki. Próbuję jakoś z tym walczyć, ale trudno mi idzie. Może samo przejdzie? Nie wiem... może poczytam coś w necie... czy to normalne?

W piątek będzie pralka. Nareszcie, bo brudy wyszły już z kosza na brudną bieliznę i powoli wychodzi z miski stojącej obok. Gdzie pójdzie?

Jutro fryzjer. Wyrwę się choć na chwilę z domu. Dzieci zostaną z tatą :) i pewnie będą się razem dobrze bawić :)

wtorek, 16 czerwca 2009

Pralka

Się zepsuła..
Tak po prostu...
Uprała w środę 3 prania, w czwartek 1 i miała uprać jeszcze 1 i nie dała rady. Zastrajkowała. Pokazywała że drzwi otwarte. A przecież były zamknięte, przecież widziałam. No ale uparciuch jeden nie chciał ustąpić. Wezwałam magika od pralek. Był dziś i sprawdził. No i szykuje się pożegnanie z naszą wysłużoną przyjaciółką, która od 8 lat prała nasze "brudy". Wiedziała o nas wszystko, ale musimy się pożegnać.
Naprawa kosztowałaby 1000 zł razem z robocizną.

Kurcze no.
Dobrze nam służyła, bo 8 lat bez jednej naprawy to osiągnięcie. Ale jak pomyślę jak my ją przepchniemy przez nasze kręcone schody... rozłożymy schody na części?... a jak wepchniemy tam nową? Bo starą to rozłożyć na części jeszcze można :))))

No to jakbyśmy nie mieli na co kasy wydawać ... wrrrr....

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Dobre rady

Dzień dziś zaczął się ... normalnie. Najpierw Iwo obudził się gdy za oknami było jeszcze granatowo i za nic nie chciał usnąć. W końcu postanowiłam odpuścić mu "odsmoczanie" i usnął natychmiast. Za chwilę do sypialni wparowała Lena, ciągnąc za sobą królika owiniętego w niebieski, puchaty koc, pochlipywała... a właściwie płakała już całkiem głośno. Szybką interwencją udało mi się zapobiedz obudzeniu Iwusia. Poszłam do Leny, poprzytulałam, położyłam i pospałyśmy razem do 6.00. No a potem zaczęliśmy dzień.

Na spacer wybraliśmy się ok 10.00. Iwo szybko zasnął a ja z Leną poszłyśmy na nasz piaseczyński bazarek, bo dziadek obiecał Lenusi nowy wózek dla lalek. No i pojechałyśmy wybrać. Kupiłyśmy dla lalek gondolę. Lena dumnie wyjechała ze sklepu swoim nowym wózkiem, wioząc z dumą lalę. Wyjechałyśmy ze sklepu... ujechałyśmy niewielki odcinek drogi gdy Lena nagle zaczęła protestować. Chciała jednocześnie prowadzić wózek dla lalek i trzymać mamę za rękę... i jeszcze chętnie sama by usiadła w wózku. Krzyczała, ryczała, zalewała się łzami, wrzeszczała i tupała nogami. Wściek totalny. Próbowałam przeczekać, bo tłumaczenie nic nie daje.
1 pomocna dłoń - słowa skierowane do Leny: "choć pójdziesz z nami, my Cię zabierzemy" i porozumiewawcze oczko do mnie (matko, skąd w kobiecie takie pomysły wychowawcze?)
2 pomocna dłoń - starszy pan do mnie "to trzeba przeczekać"
3 pomocna dłoń - starszy pan do Leny "oj, co tak cicho krzyczysz, pokrzycz głośniej" (jak twierdził, takie teksty działały na jego wnuczkę więc i tu morze podziałają)
4 pomocna dłoń - pani pracująca w pasmanterii obok, wyszła do mnie i powiedziała "pani się nie przejmuje, niech jej pani da na noc lub rano kilka kropelek na uspokojenie. Od razu jej minie. Ja miałam taką córkę.

Niesamowite jak ludzie chcą nieść pomoc innym ;)

Teraz wózek z lalą stoi tuż przy łóżku Leny. Tak by tuż po przebudzeniu mogła sprawdzić, czy lala też się już wyspała. :)

piątek, 12 czerwca 2009

Chrzciny

Za dwa tygodnie uroczystość rodzinna - chrzciny Iwusia.
Dziś byłam z dzieciakami w parafii i najpierw odbyłam rozmowę z księdzem. Pouczył mnie, że musimy się starać bardzo mocno by należycie wychować dziecko w wierze... bo przecież nie mamy ślubu kościelnego, więc nam trudniej będzie. Później termin został "zaklepany", czyli zostaliśmy wpisani do księgi chrzcielnej.
Chrzest 28 czerwca o 13.00. Potem obiad w restauracji "Karuzela", tam gdzie był obiad po chrzcie Leny.

No to teraz jeszcze muszę dokończyć zakupy ubrankowe dla Iwcia. I dla Leny ładny sweterek muszę kupić, bo suknię na chrzest brata już ma :)

Wakacje, wakacje i po wakacjach

Pojechaliśmy... i wróciliśmy.

Wyjeżdżając, nim wyjechaliśmy z Warszawy Lena wymiotowała. Trafiła do wiaderka (dzięki pani pielęgniarce z karetki wreszcie jest sposób na "oszczędzenie" ubrań). Dałam jej aviomarin i poszła spać.

Do Krynicy Morskiej dojechaliśmy na 1:30. Byliśmy umówieni na telefon z właścicielem kwatery. Zakwaterowaliśmy się o 2:00 w nocy. Lena jadła kanapki, które naszykowałam nam na drogę. Pewnie zasnęliśmy ok 3:00. Pospaliśmy do 7:00. Zjedliśmy resztę kanapek, rozpakowaliśmy torby i wyruszyliśmy na niedzielny spacer. Słoneczko miło świeciło. Wstąpiliśmy na poranne latte do nowo otwartej kawiarni.

Potem poszliśmy jeszcze na spacer plażą.

O 11:00 T wyjechał w drogę do Poznania a ja zostałam z dziećmi sama.

W poniedziałek pogoda nie była już taka słoneczna. Ale i tak spacerowaliśmy cały dzień. Popołudniu przyjechali dziadkowie.

Ogólnie pobyt dość monotonny. Spacery, spacery, spacery...

Pogoda dopisała tak na pół gwizdka. Było dość chłodno, wiał zimny wiatr z północy. Mimo słońca momentami było tak zimno, że dziękowałam swojej intuicji, że podpowiedziała mi by zabrać kurtki. Bez nich byśmy skończyli z zapaleniem płuc.

Ale fajnie było... odpoczęliśmy, zmieniliśmy otoczenie, zapomnieliśmy o codzienności.

Spacer z tatą:


Spacery po przystani jachtowej



Iwo się zamyślił... czyżby chciał zostać marynarzem?



Chcieliśmy wejść na latarnię morską, ale dzieci muszą mieć minimum 4 lata. Może następnym razem pokonamy razem te 150 schodków i 10 szczebelków drabiny.


A tak wyglądało plażowanie:






No to następne wakacje nad morzem za rok.