sobota, 10 lipca 2010

Szpital

Czwartek, 8 lipca 2010, godz: 17:00

Wybieraliśmy się na spacer. Przed wyjściem jak zawsze zmieniałam Iwciowi pieluchę. Zauważyłam ma opuchliznę, powiększenie, wybrzuszenie między prawą pachwiną a podbrzuszem. Razem z T komisyjnie stwierdziliśmy że jest TO twarde i rzeczywiście jest. Ale Iwo zachowywał się normalnie - był radosny, uśmiechnięty, rozbrykany, więc ewidentnie mu TO nie przeszkadzało.
Zapisałam go na wizytę do pediatry ... termin do dzieci chorych na 14:45 w poniedziałek. To jest chore, by nie było miejsc u pediatry dla chorego dziecka wcześniej niż za 4 dni.

Wieczorem poczytałam w necie, pooglądałam zdjęcia i wiedziałam już, że może to być przepuklina pachwinowa. Poczytałam o uwięźniętej przepuklinie i o północy rozbierałam biednego Iwcia z pieluchy by pooglądać TO, czy nie jest zaczerwienione, zasinione. Ale nie było.

Piątek, 9 lipca 2010:

7:00 po obejrzeniu podbrzusza stwierdziliśmy z T, że TO się nie zmniejszyło.

7:45 zadzwoniłam do pediatry i zamówiłam prywatną wizytę domową.

12:30 pediatra przyjechała, pooglądała i stwierdziła, że jest to prawdopodobnie uwięźnięta przepuklina pachwinowa. Dała skierowanie do szpitala. Dziwne było to, że przepuklina nie chce się wprowadzić. No i dlaczego nie boli? I nie sinieje? Gdyby siniała i bolała konieczna byłaby natychmiastowa interwencja chirurgiczna. A z racji tego, że bez usg nie da się nic powiedzieć na pewno, kazała nam jechać do szpitala.

12:45 zadzwoniłam do mamy/babci by przyjechała do Leny. Co okazało się świetnym pomysłem... z jej chorobą lokomocyjną byłoby ciężko.

13:45 wyjechaliśmy z Piaseczna, w bagażniku mieliśmy zapakowaną torbę do szpitala na ewentualność, gdybyśmy mieli zostać a Iwo miałby być operowany.

14:45 dojechaliśmy do szpitala na ul. Działdowskiej

15:00 Iwo został zbadany - podejrzenie uwięźnięta przepuklina pachwinowa lub wodniak powrózka nasiennego. Niestety w szpitalu nie mają usg. Dostaliśmy skierowanie na pilne usg, ale musieliśmy pojechać do szpitala na ul. Litewskiej/Marszałkowskiej.

15:55 Byliśmy po usg. Okazuje się, że to wodniak. Wracamy na Działdowską.

16:45 Pani doktor orzekała, że nie ma kwalifikacji do operacji. Mamy obserwować, czy wodniak nie wchłonie się sam. Wsiedliśmy do samochodu i dopiero zeszło z nas całodzienne zdenerwowanie i kiepsko przespana noc.

17:00 Iwo pochłonął całą suchą bułkę i popił pitnym jogurtem. I zapadł w drzemkę. Nie jadł nic od 11:00 "bo jeśli będzie operowany"...

A ja nie zważając na dietę i to co powinnam zjeść, zarządziłam podjechanie do Restauracji Innej niż Wszystkie. To był mój pierwszy posiłek od rana i dopiero teraz mój żołądek poinformował mnie, że jest głodny. Wcześniej nie było czasu na myślenie o tak przyziemniej sprawie.

Wróciliśmy do domu. Jak cudnie być w domu. Nie znoszę się rozpakowywać, ale rozpakowanie torby którą rano pakowałam do szpitala okazało się jedną z przyjemniejszych czynności tego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz