Szłam, myślałam o niebieskich migdałach, podziwiałam otoczenie, rozkoszowałam się ciszą (jakże cenną ;) ). Pierwszy obudził się Iwo. Byłam już wtedy nad wodą, stawem... czort wie jak to się nazywa. W każdym razie "Górki Szymona". Ciekawe co Szymon miał z nimi wspólnego, i kto to był ten Szymon.
Potem obudziła się Lena.
Szczęśliwa, choć nie powiedziałabym że wyspana. No ale szczęśliwa, bo sen w plenerze.
Połaziliśmy wokół stawów. Po godzinie moje starsze dziecko powiedziało:
"chcie do domku"... "chce obiadek" (bo nie chciała zjeść przed wyjściem).
No więc zarządziłam odwrót. A Lena zarządziła że wsiądzie do wózka.
Potem jeszcze dodała:
"chce niczka" (chcę chodniczka)
I nie wysiadła z wózka póki nie zobaczyła chodniczka. A jak wysiadła to godzinny dystans do domu szliśmy dwie godziny, ale Lena nie chciała wsiąść do wózka. Jak w pewnym momencie skręciliśmy w drogę leśną, Lena z rozpaczą powiedziała: "chcę niczka". Na szczęście chodniczek za chwilę się pojawił i wszystko było w porządku.
Remontują nam osiedlowy plac zabaw, więc prowadzamy się po miejskich. Dziś Lena spadła z huśtawki. Serce mi stanęło, ale nic wielkiego się nie stało. Na szczęście ten plac zabaw ma tartan więc lądowanie było miękkie, ale i tak się wystraszyłam. Lena zresztą też.
Zdjęcia z wyprawy:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz