niedziela, 3 kwietnia 2011

W pogoni za uciekającym pociągiem

To się musiało tak skończyć...

Pierwszy pociąg z Miasteczka G do stolicy. Odjechał punktualnie a my zdążyliśmy kupić na niego bilet w kasie biletowej. Ale biegłam i prawie wyzionęłam ducha. T z dziećmi na peronie a ja dysząc prosiłam o bilet. Udało się.
Pociąg podjechał, wsiedliśmy, dzieci od razu zarządały drugiego śniadania w postaci kanapek zapakowanych w papier śniadaniowy. I zorientowałam się, że torebka z upominkami została w domu... przed wyjściem dzieci się o nią szarpały, więc odstawiłam na bok... jak widać skutecznie odstawiłam i w pośpiechu o niej zapomniałam. Super!

Dojechaliśmy. Przesiadka.

Na pewniaka poszliśmy na peron, z którego powinien odjeżdżać pociąg do Miasteczka P. Przyglądałam się rozkładowi, przyglądałam się i za nic nie mogłam wypatrzeć NASZEGO pociągu. Zostawiłam T z dziećmi i pobiegłam do kasy zasięgnąć języka. Dysząc spytałam pani w kasie i dowiedziałam się, że za 3 minuty odjeżdża z całkiem innego peronu. I znów bieg.
Udało się, dobiegliśmy na odpowiedni peron, podjechał pociąg, wsiedliśmy.

Dojechaliśmy do P. Spacerkiem przeszliśmy przez główną ulicę i park. Poszliśmy na proszony obiad. Popatrzyliśmy jak bardzo zmieniło się nasze już nie nasze mieszkanie. Było przesympatycznie. A mieszkanie zyskało nowy oddech, zmieniło się, zyskało kolorów i nowych zastosowań. Dziwnie jest być gościem w mieszkaniu, w którym kiedyś było się gospodarzem. Dziwne jest, że nie jest się panią we własnej kuchni tylko gościem. Dziwnie, ale fajnie. Szczególnie, że Ewa i Grzesiek to fajni ludzi z fajnymi dzieciakami.

Zasiedzieliśmy się.

I znów biegiem na pociąg. Ale nie mogło się udać...
Pociąg próbował nam uciec już dwa razy. A jak wiadomo do trzech razy sztuka. No i za trzecim razem udało się naszemu pociągowi uciec. A nam za trzecim razem nie udało się go już dogonić. Zobaczyliśmy dach, usłyszeliśmy gwizdek i pociąg odjechał. A my zostaliśmy z dwójką dzieci na pustym peronie. Była 18:41, pociąg odjechał a my mieliśmy perspektywę dotarcia do domu na godzinę 23:00. Lena nie spała w dzień była padnięta, Iwo spał 30 minut w wózku więc też ledwo na oczy patrzył. Następny pociąg mieliśmy przed 20:00. Potem perspektywa czekania na warszawskim peronie do 21:40. To nie mogło się udać... to nie mogło się zdarzyć.

Z pomocą przyszła nam babcia, która uratowała nam skórę i po nas przyjechała. Byliśmy w domu przed 21:00. Lena usnęła w aucie i nie obudziła się nawet podczas rozbierania do rosołu. A Iwo usnął zaraz po zetknięciu się głowy z poduszką.

Dziś rano Lena wstała i przybiegła do nas z przerażeniem w głosie:

"mamo, nie mogę znaleźć piżamy, spałam w bluzce i majtkach, zapomniałam założyć piżamy" :))))

Zdjęć nie będzie, bo w pędzie i przejęciu zapomniałam o aparacie schowanym w plecaku :))

1 komentarz:

  1. Najważniejsze, że się udało wszędzie dotrzeć. Miło spędziliście dzień. Pozdrawiam Was serdecznie!

    OdpowiedzUsuń