Pojechaliśmy... i wróciliśmy.
A tak wyglądało plażowanie:
Wyjeżdżając, nim wyjechaliśmy z Warszawy Lena wymiotowała. Trafiła do wiaderka (dzięki pani pielęgniarce z karetki wreszcie jest sposób na "oszczędzenie" ubrań). Dałam jej aviomarin i poszła spać.
Do Krynicy Morskiej dojechaliśmy na 1:30. Byliśmy umówieni na telefon z właścicielem kwatery. Zakwaterowaliśmy się o 2:00 w nocy. Lena jadła kanapki, które naszykowałam nam na drogę. Pewnie zasnęliśmy ok 3:00. Pospaliśmy do 7:00. Zjedliśmy resztę kanapek, rozpakowaliśmy torby i wyruszyliśmy na niedzielny spacer. Słoneczko miło świeciło. Wstąpiliśmy na poranne latte do nowo otwartej kawiarni.
Potem poszliśmy jeszcze na spacer plażą.
O 11:00 T wyjechał w drogę do Poznania a ja zostałam z dziećmi sama.
W poniedziałek pogoda nie była już taka słoneczna. Ale i tak spacerowaliśmy cały dzień. Popołudniu przyjechali dziadkowie.
Ogólnie pobyt dość monotonny. Spacery, spacery, spacery...
Pogoda dopisała tak na pół gwizdka. Było dość chłodno, wiał zimny wiatr z północy. Mimo słońca momentami było tak zimno, że dziękowałam swojej intuicji, że podpowiedziała mi by zabrać kurtki. Bez nich byśmy skończyli z zapaleniem płuc.
Ale fajnie było... odpoczęliśmy, zmieniliśmy otoczenie, zapomnieliśmy o codzienności.
Spacer z tatą:
Spacery po przystani jachtowej
Iwo się zamyślił... czyżby chciał zostać marynarzem?
Chcieliśmy wejść na latarnię morską, ale dzieci muszą mieć minimum 4 lata. Może następnym razem pokonamy razem te 150 schodków i 10 szczebelków drabiny.
A tak wyglądało plażowanie:
No to następne wakacje nad morzem za rok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz