piątek, 4 lutego 2011

Piąty dzień tygodnia

Pada, pada, pada... co za dzień.
Rano pioruńsko wiało.
Potem sypał śnieg.
A jak popołudniu zaczął padać deszcz tak kapie do teraz.
Co za pogoda ...
To ja już po stokroć wolę śnieg niż deszcz... zimny, lodowaty deszcz.

Nawet wyrwanie się z domu na 2 godziny nie cieszy.
Nawet wizyta u fryzjera i nowy wizerunek (trochę nazbyt utrwalony lakierem) nie cieszy.
Nawet samotny spacer po markecie z wózkiem pełnym półproduktów spożywczych, nie cieszy.
Nawet to, że dzieci usnęły szybko i bez marudzenia, nie cieszy.

Jedno co cieszy najbardziej na świecie, to to, że w niedziele wraca T. Nareszcie. Ugotuję coś pysznego, Upiekę szarlotkę bez mleka i jajek ;). Nie mogę się doczekać :))

Lena dziś, jak pokazałam na kalendarzu ile dni jest do powrotu taty, uśmiechnęła się pod nosem. Dzieci też się stęskniły :)

A T był przedwczoraj tu:




Wczoraj tu:




A dziś tu:




Jutro wraca do Miami a stamtąd do domu.
Mam nadzieję, że oprócz czasu na pracę miał również czas na odpoczynek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz