poniedziałek, 28 lutego 2011

Mój dzień

Ostatni dzień lutego to MÓJ dzień.
Co roku 28 lutego jest tylko MOIM dniem.

Jest wieczór. W domu zapadła cisza a mnie przez głowę przelatują setki myśli. Kolejny rok za mną... a może kolejny rok przede mną. Fascynujący rok. Rok pełen zmian, przygód, realizacji planów... Rok w otoczeniu ludzi, których kocham. Rok z cudownym mężem i wspaniałymi dzieciakami.

Otrzymałam dziś mnóstwo życzeń, za które bardzo gorąco dziękuję.
Ale jedne, które dostałam sms-em sprawiły, że uśmiałam się do łez. A brzmiały tak:

"Idzie misio, idzie konik, piesek, żabka no i słonik. Wszyscy razem z balonami, z najlepszymi życzeniami. Bo to dzień radosny wielce. Masz już jeden roczek więcej!..."

Słodkie :)

W prezencie urodzinowym Starostwo wydało nam dziś decyzję o pozwoleniu na budowę. Jeszcze musi się uprawomocnić, więc czekamy 2 tygodnie i robimy przyłącza prądu budowlanego na działkę.

I wiosna zawitała na parapet w mojej kuchni. Hiacynt zakwitł dziś rano. Przywitał mnie pierwszymi rozwiniętymi kwiatuszkami. Tak urodzinowo :)


niedziela, 27 lutego 2011

Zimo idź już sobie

Odzyskałam dziś net.

Podpięłam się pod Blucosia mojego T.

I nadrabiam zaległości:
- czytam forum, do którego nie zaglądałam od paru dni,
- przeglądam ukochane/podglądane blogi i podziwiam, inspiruję się i zapisuję pomysły na nudę a raczej jej zabicie :)
- robię zaległe i prawie zaległe przelewy przez internet

jednym słowem korzystam z chwili gdy dzieci robią sobie przerwę w dziennej aktywności a T zaszyty jest na górze w gabinetosypialni i ... pracuje :)

I zanim wrócę do rzeczywistości i szykowania niedzielnego obiadu, wrzucam kilka zdjęć dzieciaków z czasu przedwysypkowego :)








I "nasze" podwórko w jeszcze zimowym ubraniu, ze śladami stóp małych odkrywców





Zimo, zmykaj!!!

Dziwna diagnoza

Na dziwną wysypkę można dostać dziwną diagnozę.

W piątek trafiliśmy do pediatry, zresztą tej samej co ostatnio, bo innej w piątek nie było. Pojechaliśmy we troje. Lena dzielnie pokazała brzuch, plecy i gardło. Dała sobie "pomacać" węzły chłonne. Diagnoza Pani Doktor - RÓŻYCZKA.

No cóż...

Niech będzie różyczka.

Minęło. W czwartek pojedyncze krostki ze środy przekształciły się w wypukłe plamki, których z godziny na godzinę robiło się coraz więcej. W piątek brzuch i plecy były jedną wielką czerwoną plamą. Po jej zobaczeniu Pani doktor stwierdziła różyczkę. No i co się okazało w sobotę? Jak Lena chciała swoją pięknie nazwaną chorobę Różyczkę, pokazać tacie, okazało się że nie ma po niej śladu.

No i tak, czy to była Różyczka czy może jednak Trzydniówka? Pewnie się już nie dowiemy :)

Ważne jednak, że Lena zdrowa jest i zachowuje się zdecydowanie jak zdrowa Lena... jęczy, histeryzuje i stęka... ufff, rzeczywistość.

T wrócił wczoraj z ciepłego kraju. Przywiózł prezenty dla dzieci i dużo pozytywnej energii. Jeszcze żeby trochę tego słońca przywiózł...

Dziś T zagłębił się w papierzyska i nadrabia tygodniową nieobecność w biurze a ja próbuję zająć dzieci na tyle, by nie domagały się obecności taty. Iwo układa budowle z drewnianych klocków a Lena .... hmmmm... maluje :))) 

czwartek, 24 lutego 2011

Dziwna ta wysypka

Wczoraj pediatra nie potrafiła jednoznacznie określić co to za przypadłość Lenę dopadła. Powiedziała, że to na pewno nie trzydniówka a prawdopodobnie ospa. Kazała obserwować pojawiające się i już istniejące krostki.
Ja z moim wąskim gardłem internetowym też niewiele mogę zdziałać, bo mi się zdjęcia nie chcą otwierać. Nie mogę sobie w necie wysypek porównać :))

Nie mniej jednak będziemy obserwować.
A jutro czeka nas kolejna wizyta w przychodni.

Moim zdaniem wysypka bardziej przypomina trzydniówkę niż ospę. I gorączka trwała 2 dni a 3 dnia zaczęły się pojawiać pojedyncze krostki. Dziś 4 dzień i krostek jest więcej, ale to bardziej takie czerwone plamki niż pojedyncze krostki. I za nic nie podchodzą żadną ropą.

To już drugi raz trafiłam do tej pediatry i po raz drugi nie wzbudziła mojego zaufania. Starsza pani a miałam wrażenie, że czuje się zagubiona w wydawaniu diagnozy.

No nic, poobserwuję do jutra.

Lena zaczyna się ode mnie odganiać :))

Iwo za to wczoraj strasznie przeżył to, że został z dziadkiem. Za nic nie mogłam mu wytłumaczy, że za chwilę wrócę. Skończyło się tak, że jak wychodziłam z Leną to płakał i jak wróciłam też płakał. I nie wiem, czy nie przepłakał całej naszej nieobecności. Jak weszłam z Leną do domu, Lena zobaczyła zapłakanego brata i też się rozpłakała. Było jej przykro, że Iwo płacze.

We trójkę postanowiliśmy, że w piątek pojedziemy wszyscy do przychodni. Będzie trudniej ale przynajmniej nikt nie będzie płakał, z przykrości. :)

środa, 23 lutego 2011

Bezsilność

Po pierwsze mam durnowato mały limit przesyłu danych i jestem ciut zablokowana netowo. Nie wiem jak to zrobiłam, ale przekroczyłam dopuszczalny limit i teraz łącze mam szybkości żółwia.
T musi wrócić z Dubaju to coś zaradzimy, ale męczę się od soboty i pewnie minimum do poniedziałku męczyć się będę. Mówiłam, że wiele rzeczy mi się w tym wynajmowanym domu nie podoba? No to dopisać do tej listy mogę również dostawcę netu. Co za pomysł, by limit był tak mały ... ;) przy moich możliwościach :))

Po drugie Lena od poniedziałku ma gorączkę oscylującą między 38.0 a 39.0. Dziś trzeci dzień z gorączką i pojawiły się na buzi, na brzuchu i plecach ma pojedyncze krostki. Nie mam zielonego pojęcia, czy to trzydniówka czy to może ospa. Dziś umówiłam się do pediatry. Do Iwcia przyjdzie dziadek, coby dwójki do przychodni nie ciągnąć. Lenie dziś zaczął dopisywać humor, więc przypuszczam że się jej poprawia. Gorączka mierzona rano i teraz zmniejszyła się samoistnie z 38.00 na 37,5.

A po trzecie ten śniegi i mróz. Ileż można... ileż można znosić taką pogodę. Pół roku zimy to zdecydowanie jak dla mnie za wiele.

Gorączka i złe samopoczucie nie przeszkadza Lenie doskonalić umiejętności malowania i kolorowania. W ciągu ostatnich 2 miesięcy z malowania kolorowanki bez stosowania wszelkich zasad, przeszła do kolorowania zgodnie z istniejącymi liniami. I świetnie jej to wychodzi:

sobota, 19 lutego 2011

Artystyczne dusze

Lena codziennie wyciąga kredki lub farby i maluje, maluje i maluje. Jej prace to czysty abstrakcjonizm. Zresztą Iwo też w kierunku własnej wizji Świata podąża.

Ostatnio spytałam:
"Iwo, co namalowałeś"
"Sonia, mamuś"
"Mhmmm.... "
"Soń w domu"
No tak... mogłam przypuszczać, że słonia nie mogę dostrzec skoro w domu siedzi :) Ale domu też nie dostrzegłam :)

Lena malowała "Coś ładnego"...

Dzień bez malowania, rysowania, pisania szlaczków, wyklejania i wydzierania jest dniem straconym :)

Malowanie rączkami:

















Jakoś tak magicznie czas zabawy farbami trwa coraz dłużej. Godzina przy malowaniu to właściwie już minimum. Kredki pod tym względem przegrywają zdecydowanie z farbami i nie cieszą się takim zainteresowaniem, przynajmniej ze strony Iwcia.

czwartek, 17 lutego 2011

Fryzjer domowy

Iwo został pozbawiony nadmiaru włosów na głowie.

Wyglądał już jak siedem nieszczęść, taka bida zapuszczona.

Postanowiłam wybrać się z nim do fryzjera. Ale na widok peleryny urządził taki dziki wrzask z wyginaniem się, że musiałam odpuścić.

I pożyczyłam maszynkę.

I ostrzygłam Młodego własnoręcznie, we własnej łazience.

O dziwo podobało się jeżdżenie maszynką po głowie. Początek był na oswojenie a potem stał i patrzył ile włosów z głowy leci.

I teraz Iwo wygląda przyzwoicie... tyle, że z czupryną wyglądał anielsko (taki zapuszczony anioł), a teraz wygląda na łobuziaka pierwszej wody.

Tak było przed:





A tak jest teraz:





środa, 16 lutego 2011

Gdzie ta wiosna?

Dziś tak pięknie świeciło słonko. Z premedytacją wprowadzało w błąd. Wyszłam z założenia, że skoro jest tak pięknie i słonecznie to pewnie i cieplej niż wczoraj. Taaaak. I jeszcze miałam w głowie wczorajsze słowa T, który twierdził, że prognoza pogody zapowiada na dziś tylko minus 2 st. Taaaak.

Wybraliśmy się więc na krótki spacer do sklepu, po bułeczki i po coś do bułeczek. A przy okazji po coś słodkiego, bo po południu mieliśmy odwiedziny małych kuzynów.
Zdąrzyliśmy wyjść z domu, a Iwo zaprotestował, że mu słońce w oczy świeci i iść nie będzie.
Wymyśliłam, że pójdziemy do sklepu inną drogą (jedyny sklep w najbliższej okolicy zmusił mnie do szukania innej drogi do niego a nie innego sklepu inną drogą). Droga z dużą ilością cienia... tylko z zimnym wiatrem w buzię. I znów protesty, płacze i jęki.

Udało mi się go zagadać. Do sklepu dotarliśmy opłotkami. Zakupy poczyniliśmy a wracając, mimo wiatru, dzieci pochłonęły 2 suche bułki. Poza tym jedna bułka trafiła się wygłodniałemu, samotnemu psu, a drugą porwał miły ale bardzo głodny kot. I takim oto sposobem wróciliśmy do domu bez bułek, z szynką, do której bułki kupimy jutro... tylko zamiast czterech kupimy od razu osiem, na wypadek gdybyśmy po drodze spotkali więcej wygłodniałych zwierzątek :)


Gdy jest zimno i dużo czasu spędzamy w domu, jedną z atrakcji jest czytanie książek. I Lena i Iwo uwielbiają książki - zarówno w formie czytanej przez mamę jak i w formie samodzielnego oglądania i dopowiadania sobie historii.




wtorek, 15 lutego 2011

Odgłos spadających kamieni

Ogromny kamień a właściwie wielki głaz spadł mi dziś z serca. Spadł i wydał odgłos triumfu, ulgi i satysfakcji.

Od tygodnia żyłam w stresie "a co będzie gdy...". We wtorek zapisałam dzieci na kontrolę uzębienia. Na wizytę czekaliśmy tydzień a w między czasie dowiedziałam się o małej dwuletniej dziewczynce i ciut starszym pięcioletnim chłopcu i ich ząbkach do naprawy. I miałam sto myśli pt. "za dużo słodyczy, trzeba ograniczyć"... albo "zbyt wiele samodzielnego mycia zębów ostatnio, chyba za bardzo odpuściłam"...

Już pomijam fakt, że stresowałam się współpracą na linii Zębolog-Iwo. Czy będzie chciał otworzyć buzię, czy da sobie ząbki pooglądać, czy da je sobie zalakierować...

Ostatecznie jak zwykle okazało się, że strach ma wielkie oczy a ja jestem przewrażliwiona.
Iwo i Lena świetnie się spisali, dali sobie zęby pooglądać od góry do dołu i pomalować pomarańczową galaretką ;)
A i ja dostałam pochwałę do pani doktor za skuteczne mycie zębów. To teraz ile w tym wszystkim genetyki, mocnych zębów a ile mojej zasługi w myciu...
No nic, i tak będę się trzymać postanowienia - mniej słodyczy w ciągu dnia i szorowanie zębów bez odpuszczania :)

I jeszcze na koniec dwie zaczytane, dwuletnie stópki


Oraz prawie czteroletnie stópki uciekające przed obiektywem (zdjęcie spod kanapy) :)

poniedziałek, 14 lutego 2011

Złomowisko

Urocze miejsce... niesamowity klimat... zaskoczyło mnie podczas jednego ze spacerów po okolicy.
Miejsce opuszczone, zapomniane... Jeszcze tam wrócę by zrobić więcej zdjęć.

Kto jeździł tymi samochodami? Czy woziły dostojnych mężczyzn w eleganckich garniturach czy urocze kobiety w pięknych sukniach? Miały miękkie pluszowe obicia czy skórzane tapicerki? Wiele pytań, na które tylko wyobraźnia zna odpowiedź...










sobota, 12 lutego 2011

Sobotni spacer

Od rana pięknie świeciło słońce i dzieci nie dawały nam spokoju marudząc...
Iwo wołał ciągnąc mnie za rękę: "mamuś, sońce idziemy paciej"
a Lena bardziej spokojnie: "ładnie dziś, prawda? nie pada... idziemy na spacer?"

No i poszliśmy. Połaziliśmy po okolicy, zabłądziliśmy, zapuściliśmy się w zamarznięte uliczne błoto ale bilans na plus, było rewelacyjnie.














Było słonecznie ale zimno, więc po powrocie każdy dostał kubek gorącej herbaty malinowej. Dzieci poszły spać a my mieliśmy wreszcie czas by pogadać o wszystkim i o niczym, choć najwięcej tematów dotyczyło naszego nowego domu, który wkrótce zacznie się budować. Tymczasem czekamy na pozwolenia.

piątek, 11 lutego 2011

Bliżej jest fajniej

Po zmianie miejsca zamieszkania, jesteśmy teraz nie tylko blisko babci i dziadka, ale również blisko małych kuzynów/braci stryjecznych.
Jak jeszcze niedawno widywaliśmy się kilka razy w roku, tak teraz widujemy się ... raz w tygodniu.
Dzieci same dopominają się odwiedzin.
Kiedyś by się razem bawić potrzebowali przynajmniej godziny by się ze sobą oswoić. Teraz jest istne szaleństwo od momentu otworzenia drzwi :)
Mam nadzieję, że im tak zostanie i że będą zgraną drużyną.


Gotowanie, męska rzecz:


Jeżdżenie autami, równie męskie zajęcie:


Wspólne zabawy kredą:


I wspólne układanie magnetycznych literek:


Wspólne picie wody na "trzy cztery":








I wspólny odpoczynek:








W niedzielę pewnie spotkają się znów, na obiedzie u dziadków :).

czwartek, 10 lutego 2011

Ku pamięci

Dziś trzy anegdoty-śmiesznostki do zapamiętania :)

*   *   *

Jesteśmy u babci i nagle dziadkowi coś nie wychodzi i wymyka się słowo K...A.
Lena na to: "Dziadek powiedział brzydkie słowo. Powiedział K...A. Dziadku, mówi się Kurcze Blade"

*   *   *

Lena przyszła do kuchni, gdzie siedziałam razem z babcią popijając kawę. Poprosiła babcię o cukierka. Babcia powiedziała, że może się poczęstować, bo cukierki stoją na stole. Pół godziny później babcia zaniosła dzieciom kanapki na kolację. Po kolejnych 15 minutach okazało się, że Lena kanapki nie zjadła, za to sprzątnęła prawie wszystkie cukierki.
Lena: "babciu, nie smakuje mi ta szynka"
Babcia: "no pewnie, że nie smakuje skoro zjadłaś tyle cukierków. Nie jedz wszystkich bo nic nie będzie na jutro"
Lena: "ale nas tu jutro nie będzie"

w sumie logiczne :)))

*   *   *

Wróciliśmy do domu. Jest wieczór, dzieci teoretycznie po kolacji (kiepsko zjedzonej przez te nieszczęsne cukierki). Lena od razu wybiera się na górę założyć spódnicę.
Ja: "Lenko, nie przebieraj się, za chwilę idziemy spać"
Lena: "Ja nie idę się przebrać, ja idę się ubrać"
Ja: "Lenko, nie idź się ubierać, za chwilę idziemy się myć i spać"
a Lena na to: "a kolacja gdzie? w lesie?"

no i mimo, że zdawało mi się że głodni nie są, kolację wciągnęli aż miło. :)


Dzieci śpią a ja mam czas by odpocząć. Cały dzień bolała mnie głowa. Nawet proszki nie działały. Pewnie idzie jakaś zmiana pogodowa. Mam nadzieję, że wiosenna będzie ta zmiana a nie zimowa.

wtorek, 8 lutego 2011

W kąpieli fajnie jest

Jak wszystkie dzieci moje również, uwielbiają się kąpać. Lena mówi wciąż o tym, że chciałaby byśmy wybrali się na basen. Wiec pewnie jak tylko zrobi się cieplej i łatwiej będzie zapanować nad niedosuszeniem po kąpieli, wybierzemy się we czworo na miejscową pływalnię.
T dość opornie się na tę moją propozycję zapatruje, ale ja siebie i dwójki dzieci do opanowania na basenie sobie nie wyobrażam. Potrzebuję pomocy :) więc ma czas na przyzwyczajenie się do myśli ;)

Tymczasem dzieci muszą zadowolić się na razie wanną.
A jest to dla nich raj, bo dotychczas kąpiel odbywała się pod prysznicem.

Dzieciaki w kąpieli:


 











poniedziałek, 7 lutego 2011

Mała strojnisia

Z racji tego, że Lena nie mogła z nami pojechać na lotnisko, postanowiła pomóc w pieczeniu ciasta. Właściwie sama wszystko mieszała a ja jej tylko pomagałam nałożyć ciasto do formy i włożyć formę do piekarnika.






Mina przy mieszaniu jabłek i cynamonu, nietęga:





I efekt:


Ciasto wyszło przepyszne i jak na ciasto bez jajek i mleka znika w zastraszającym tempie. I nikt nie potrafi odmówić dokładki :)

A potem było przymierzanie prezentów od taty.












Iwo oczywiście gorszy od siostry być nie chciał i również przymierzał nową bluzę przywiezioną przez tatę :)


Lena jak zobaczyła tatę, przytuliła się do niego i powiedziała: "tatusiu, tęskniłam za Tobą bardzo... przywiozłeś mi coś?". T nie przywozi zwykle prezentów z wyjazdów. Ale Lenie było tak smutno, tak tęskniła za tatą, że powiedziałam jej by nie płakała, że tato na pewno jej coś ślicznego przywiezie. No to nie dość, że kazała dzwonić do taty, by jej coś przywiózł to jeszcze przywitała go pytaniem o prezent :))

Iwo natomiast przywitał tatę pełnym onieśmieleniem. Rozkręcił się już po chwili, ale pierwsze parę minut był mocno wycofany.

Jak powiedziała Lena w niedzielę rano, tuż przed przyjazdem taty:
"mamusiu, ja już nie pamiętam jak wygląda tata"

ups... :)))