piątek, 11 marca 2011

Światełko spadające z sufitu

Wczoraj, po całym dniu domowej krzątaniny, po uprasowaniu stosu ubrań, po półtoragodzinnych zakupach w okolicznym markecie i wydaniu kupy kasy na tak naprawdę NIC szczególnego, usiadłam na kanapie z kubkiem gorącej kawy. Była 23:00 ale kawa i jej pobudzające działanie nie robi na mnie wrażenia od dawna.

Kawa i cisza w śpiącym już domu to idealne połączenie.

W tle szum telewizora i miłe mruczenie netbooka.

Rozkoszowałam się chwilą.

Tuż przed północą usłyszałam niepokojący chrobot dobiegający z holu. Podniosłam wzrok i cóż ujrzałam - plafon odpadł od sufitu i uroczo dyndał na trzech cieniutkich, kolorowych kabelkach, w których płynie prąd do żarówki.

Plafon szklany więc zerwałam się na równe nogi, pobiegłam do jadalni, chwyciłam krzesło i pędem do holu by podtrzymać spadające na podłogę światełko.

No tak, pomyślałam sobie, kiepska pozycja do spania/stania całą noc.

Lekko pociągając plafon w dół, sprawdziłam jak mocno trzymają kabelki. Trzymały. Próbowałam go nawet oderwać, ale trzymały jednak zbyt mocno :). Obudziłam T i o północy razem odkręcaliśmy śrubeczki pod napięciem :)

I tak sobie pomyślałam, że czasami to moje nocne siedzenie ma swoje plusy. Spadające "światełko" niezłego hałasu by narobiło gdyby spadło na kamienną podłogę. Nie mówię już o niezliczonej ilości szkła w każdym zakamarku mieszkania.

Dziś też siedzę z kawą, jest cisza, dom śpi. Na sufitach są jeszcze cztery inne plafony. Mam jednak nadzieję, że ich spadanie ograniczy się do tego jednego, wczorajszego :)

1 komentarz:

  1. Ja tez lubię siedzieć po nocach i nie cierpię rano wstawać.
    Nie ma tego złego bo plafon uratowałaś.
    Pozdrawiam i dobrej nocki życzę.

    OdpowiedzUsuń